niedziela, 24 sierpnia 2008

Wbrew historii najpierw skoczyli Belizariusz i Narses, potem Totila i Teja.
Skoczył Sinobrody, skoczył Lwie Serce, skoczyli szeregowi ban­dy Wyciskaczy: Kulfon, Buszmen, Oliwa, Gwizdek, Pyskacz, Jatagan i Bednarz.
Gdy skoczył Stuchel, niesamowicie zezowaty uczniak z szóstej gimnazjalnej, który właściwie tylko w połowie, i to przypadkiem, należał do bandy Wyciskaczy, na trampolinie pozostał jedynie Jezus; sędziowie chórem wzywali go do skoku jako Oskara Matzeratha, ale Jezus nie usłuchał tego wezwania. A gdy z ławki dla świadków pod­niosła się surowa Luzie z cienkim mozartowskim warkoczem między łopatkami, rozłożyła ręce w rękawach wełnianego blezera i nie poruszając zaciśniętymi ustami szepnęła: - Skacz, słodki Jezusie, skacz! - wtedy pojąłem kuszącą naturę dziesięciometrowej trampo­liny, wtedy małe szare kociaki baraszkowały mi pod kolanami, wte­dy jeże parzyły mi się pod podeszwami, wtedy jaskółki opierzały mi się pod pachami, wtedy cały świat leżał u moich stóp, nie tylko Euro­pa. Oto Amerykanie i Japończycy tańczyli taniec z pochodniami na wyspie Luzon. Oto skośnoocy i okrągłoocy gubili guziki od swoich mundurów. Oto był w Sztokholmie pewien krawiec, który w tym sa­mym momencie przyszywał guziki do wieczorowego ubrania w dyskretne prążki. Oto Mountbatten faszerował birmańskie słonie pociskami wszelkiego kalibru. Oto równocześnie pewna wdowa w Limie uczyła swoją papugę wymawiać słówko „caramba”. Oto na samym środku Pacyfiku płynęły ku sobie dwa potężne lotniskowce, strojne niczym gotyckie katedry, wysłały swoje samoloty i zatopiły się nawzajem. Samoloty zaś nie miały już gdzie wylądować, wisiały w powietrzu bezradnie i wręcz alegorycznie niby aniołowie, i brzę­cząc zużywały paliwo. W niczym to jednak nie przeszkodziło kon­duktorowi tramwajowemu w Haparandzie, który właśnie wrócił z pracy. Rozbił jajka na patelni, dwa dla siebie, dwa dla narzeczonej, na której przyjście czekał uśmiechając się i wszystko przewidując. Oczywiście można też było przewidzieć, że armie Koniewa i Żukowa znowu się ruszą, podczas gdy w Irlandii padał deszcz, przełamały one front na Wiśle, zdobyły Warszawę za późno, Królewiec za wcześ­nie, nie mogły jednak przeszkodzić temu, że pewnej kobiecie z Pana­my, która miała pięcioro dzieci i jednego męża, przypaliło się mleko na gazowej kuchence. Nie obeszło się więc bez tego, że z nici aktual­nych wydarzeń, która z przodu była jeszcze głodna, zastawiała pu­łapki i tworzyła historię, z tyłu tkano już anegdotę. Spostrzegłem też, że takie czynności jak: kręcenie młynka palcami, marszczenie czoła, schylanie głowy, ściskanie rąk, robienie dzieci, fałszowanie pienię­dzy, gaszenie światła, mycie zębów, zabijanie i zmienianie pieluch podejmowane były wszędzie, choć niejednakowo zręcznie. Speszyły mnie te liczne konsekwentne działania. Dlatego ponownie poświęci­łem uwagę procesowi, który na moją cześć urządzono u stóp wieży. - Skacz, słodki Jezusie, skacz! - szeptała z ławki dla świadków przed­wcześnie dojrzała Luzie Rennwand. Siedziała na kolanach szatana, co jeszcze podkreślało jej dziewictwo. Szatan zrobił jej przyjemność, wręczając kanapkę z kiełbasą. Luzie ugryzła, a mimo to pozostała czysta. - Skacz, słodki Jezusie! - wzywała żując i ofiarowywała mi swój nietknięty trójkąt.

Brak komentarzy: