Wbrew historii najpierw skoczyli Belizariusz i Narses, potem Totila i Teja.
Skoczył Sinobrody, skoczył Lwie Serce, skoczyli szeregowi bandy Wyciskaczy: Kulfon, Buszmen, Oliwa, Gwizdek, Pyskacz, Jatagan i Bednarz.
Gdy skoczył Stuchel, niesamowicie zezowaty uczniak z szóstej gimnazjalnej, który właściwie tylko w połowie, i to przypadkiem, należał do bandy Wyciskaczy, na trampolinie pozostał jedynie Jezus; sędziowie chórem wzywali go do skoku jako Oskara Matzeratha, ale Jezus nie usłuchał tego wezwania. A gdy z ławki dla świadków podniosła się surowa Luzie z cienkim mozartowskim warkoczem między łopatkami, rozłożyła ręce w rękawach wełnianego blezera i nie poruszając zaciśniętymi ustami szepnęła: - Skacz, słodki Jezusie, skacz! - wtedy pojąłem kuszącą naturę dziesięciometrowej trampoliny, wtedy małe szare kociaki baraszkowały mi pod kolanami, wtedy jeże parzyły mi się pod podeszwami, wtedy jaskółki opierzały mi się pod pachami, wtedy cały świat leżał u moich stóp, nie tylko Europa. Oto Amerykanie i Japończycy tańczyli taniec z pochodniami na wyspie Luzon. Oto skośnoocy i okrągłoocy gubili guziki od swoich mundurów. Oto był w Sztokholmie pewien krawiec, który w tym samym momencie przyszywał guziki do wieczorowego ubrania w dyskretne prążki. Oto Mountbatten faszerował birmańskie słonie pociskami wszelkiego kalibru. Oto równocześnie pewna wdowa w Limie uczyła swoją papugę wymawiać słówko „caramba”. Oto na samym środku Pacyfiku płynęły ku sobie dwa potężne lotniskowce, strojne niczym gotyckie katedry, wysłały swoje samoloty i zatopiły się nawzajem. Samoloty zaś nie miały już gdzie wylądować, wisiały w powietrzu bezradnie i wręcz alegorycznie niby aniołowie, i brzęcząc zużywały paliwo. W niczym to jednak nie przeszkodziło konduktorowi tramwajowemu w Haparandzie, który właśnie wrócił z pracy. Rozbił jajka na patelni, dwa dla siebie, dwa dla narzeczonej, na której przyjście czekał uśmiechając się i wszystko przewidując. Oczywiście można też było przewidzieć, że armie Koniewa i Żukowa znowu się ruszą, podczas gdy w Irlandii padał deszcz, przełamały one front na Wiśle, zdobyły Warszawę za późno, Królewiec za wcześnie, nie mogły jednak przeszkodzić temu, że pewnej kobiecie z Panamy, która miała pięcioro dzieci i jednego męża, przypaliło się mleko na gazowej kuchence. Nie obeszło się więc bez tego, że z nici aktualnych wydarzeń, która z przodu była jeszcze głodna, zastawiała pułapki i tworzyła historię, z tyłu tkano już anegdotę. Spostrzegłem też, że takie czynności jak: kręcenie młynka palcami, marszczenie czoła, schylanie głowy, ściskanie rąk, robienie dzieci, fałszowanie pieniędzy, gaszenie światła, mycie zębów, zabijanie i zmienianie pieluch podejmowane były wszędzie, choć niejednakowo zręcznie. Speszyły mnie te liczne konsekwentne działania. Dlatego ponownie poświęciłem uwagę procesowi, który na moją cześć urządzono u stóp wieży. - Skacz, słodki Jezusie, skacz! - szeptała z ławki dla świadków przedwcześnie dojrzała Luzie Rennwand. Siedziała na kolanach szatana, co jeszcze podkreślało jej dziewictwo. Szatan zrobił jej przyjemność, wręczając kanapkę z kiełbasą. Luzie ugryzła, a mimo to pozostała czysta. - Skacz, słodki Jezusie! - wzywała żując i ofiarowywała mi swój nietknięty trójkąt.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz