Proszę sobie wyobrazić basen pływacki wyłożony lazurowymi kamiennymi płytami, w basenie pływają opaleni, sportowo usposobieni ludzie. Na brzegu basenu siedzą przed kabinami kąpielowymi podobnie opaleni, podobnie usposobieni mężczyźni i kobiety. Być może muzyka z nastawionego cicho głośnika. Zdrowa nuda, lekka i nieobowiązująca erotyka, co napręża kąpielowe stroje. Płyty są gładkie, ale nikt się nie ześlizguje, zaledwie parę tablic z zakazami; lecz i te są zbyteczne, bo kąpiący się przychodzą tylko na dwie godziny i wszystko, co zakazane, robią gdzie indziej. Co jakiś czas skacze ktoś z trzymetrowej trampoliny, ale to jednak nie wystarcza, żeby ściągnąć na siebie uwagę pływaków, żeby oderwać oczy leżących plażowiczów od ilustrowanych pism. Nagle wietrzyk! Nie, to nie wietrzyk. To raczej młody człowiek, który powoli, konsekwentnie, szczebel po szczeblu, wspina się po drabinie na dziesięciometrową wieżę. Opadają już pisma z reportażami z Europy i zza oceanu, oczy wspinają się razem z nim, wydłużają się leżące ciała, młoda kobieta przykłada dłoń do czoła, ktoś zapomina o czym myślał, jakieś słowo pozostaje nie wypowiedziane, jakiś flirt, dopiero co rozpoczęty, kończy się przedwcześnie, w połowie zdania - bo on, dobrze zbudowany i sprawny, staje teraz na samej górze, podskakuje, opiera się o łagodnie wygiętą poręcz ze stalowych rurek, spogląda jakby znudzony w dół, eleganckim ruchem miednicy odrywa się od poręczy, odważa się wejść na wystającą, uginającą się przy każdym kroku deskę trampoliny, spogląda w dół, wpatruje się w lazurowy, przerażająco mały basen, w którym czepki pływaczek roją się jak w kalejdoskopie czerwono, żółto, zielono, biało, czerwono, żółto, zielono, biało, czerwono, żółto. Tam chyba siedzą znajome, Doris i Erika Schüler, także Jutta Daniels ze swoim przyjacielem, który wcale do niej nie pasuje. One machają do niego, Jutta też. On, starając się nie stracić równowagi, macha do nich. One wołają. Czego znowu chcą? No to już, wołają, skacz, woła Jutta. Ale przecież on wcale nie miał zamiaru. Chciał tylko zobaczyć, jak to jest na górze, a potem powoli, szczebel po szczeblu, zejść na dół. A one wołają teraz, tak że wszyscy mogą słyszeć, wołają głośno: - skacz! No, skacz już! Skacz!
Musicie państwo przyznać, że choćby wieża była nie wiem jak blisko nieba, jest to piekielna sytuacja. Podobnie, tylko nie w sezonie kąpielowym, a w styczniu dziewięćset czterdziestego piątego było z członkami bandy Wyciskaczy i ze mną. Odważyliśmy się wspiąć wysoko na górę, popychaliśmy się teraz na szczycie wieży, a w dole, tworząc uroczystą podkowę wokół bezwodnego basenu, siedzieli sędziowie, ławnicy, świadkowie i woźni sądowi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz