niedziela, 24 sierpnia 2008

Proszę sobie wyobrazić basen pływacki wyłożony lazurowymi kamiennymi płytami, w basenie pływają opaleni, sportowo usposo­bieni ludzie. Na brzegu basenu siedzą przed kabinami kąpielowymi podobnie opaleni, podobnie usposobieni mężczyźni i kobiety. Być może muzyka z nastawionego cicho głośnika. Zdrowa nuda, lekka i nieobowiązująca erotyka, co napręża kąpielowe stroje. Płyty są gład­kie, ale nikt się nie ześlizguje, zaledwie parę tablic z zakazami; lecz i te są zbyteczne, bo kąpiący się przychodzą tylko na dwie godziny i wszystko, co zakazane, robią gdzie indziej. Co jakiś czas skacze ktoś z trzymetrowej trampoliny, ale to jednak nie wystarcza, żeby ściągnąć na siebie uwagę pływaków, żeby oderwać oczy leżących plażowiczów od ilustrowanych pism. Nagle wietrzyk! Nie, to nie wie­trzyk. To raczej młody człowiek, który powoli, konsekwentnie, szcze­bel po szczeblu, wspina się po drabinie na dziesięciometrową wieżę. Opadają już pisma z reportażami z Europy i zza oceanu, oczy wspi­nają się razem z nim, wydłużają się leżące ciała, młoda kobieta przy­kłada dłoń do czoła, ktoś zapomina o czym myślał, jakieś słowo po­zostaje nie wypowiedziane, jakiś flirt, dopiero co rozpoczęty, kończy się przedwcześnie, w połowie zdania - bo on, dobrze zbudowany i sprawny, staje teraz na samej górze, podskakuje, opiera się o łagod­nie wygiętą poręcz ze stalowych rurek, spogląda jakby znudzony w dół, eleganckim ruchem miednicy odrywa się od poręczy, odważa się wejść na wystającą, uginającą się przy każdym kroku deskę tram­poliny, spogląda w dół, wpatruje się w lazurowy, przerażająco mały basen, w którym czepki pływaczek roją się jak w kalejdoskopie czer­wono, żółto, zielono, biało, czerwono, żółto, zielono, biało, czerwo­no, żółto. Tam chyba siedzą znajome, Doris i Erika Schüler, także Jutta Daniels ze swoim przyjacielem, który wcale do niej nie pasuje. One machają do niego, Jutta też. On, starając się nie stracić równo­wagi, macha do nich. One wołają. Czego znowu chcą? No to już, wołają, skacz, woła Jutta. Ale przecież on wcale nie miał zamiaru. Chciał tylko zobaczyć, jak to jest na górze, a potem powoli, szczebel po szczeblu, zejść na dół. A one wołają teraz, tak że wszyscy mogą słyszeć, wołają głośno: - skacz! No, skacz już! Skacz!
Musicie państwo przyznać, że choćby wieża była nie wiem jak blisko nieba, jest to piekielna sytuacja. Podobnie, tylko nie w sezonie kąpielowym, a w styczniu dziewięćset czterdziestego piątego było z członkami bandy Wyciskaczy i ze mną. Odważyliśmy się wspiąć wysoko na górę, popychaliśmy się teraz na szczycie wieży, a w dole, tworząc uroczystą podkowę wokół bezwodnego basenu, siedzieli sędziowie, ławnicy, świadkowie i woźni sądowi.

Brak komentarzy: