Ale odkąd wiara w świętego Mikołaja okazała się wiarą w gazownika, nie zważając na kolejność Listu do Koryntian, próbowano miłości: Kocham cię, mówiło się, och, jak cię kocham. Czy ty też siebie kochasz? Kochasz mnie, powiedz, naprawdę mnie kochasz? Ja też kocham siebie. I z czystej miłości nazywali się rzodkiewkami, kochali rzodkiewki, gryźli się, jedna rzodkiewka z miłości odgryzała główkę drugiej. I opowiadali sobie o przykładach cudownej, niebiańskiej, ale i ziemskiej miłości między rzodkiewkami i tuż przed ugryzieniem szeptali rześko, głośno, ostro: Powiedz, rzodkiewko, kochasz mnie? Ja też kocham siebie.
Ale odkąd z miłości poodgryzali sobie główki, a wiara w gazownika została uznana za religię państwową, po wierze i przewidzianej góry miłości pozostał już trzeci tylko bubel z Listu do Koryntian: nadzieja. I podczas gdy oni mieli jeszcze do chrupania rzodkiewki, i orzechy i migdały, żywili już nadzieję, że wkrótce będzie koniec, aby mogli zacząć od nowa albo kontynuować, po muzyce końcowej albo jeszcze w czasie muzyki końcowej spodziewając się, że niebawem będzie koniec końca. I wciąż jeszcze nie wiedzieli, czego koniec. Mieli tylko nadzieję, że wkrótce będzie koniec, już jutro koniec, oby jeszcze nie dzisiaj koniec; bo cóż mieliby począć z nagłym końcem. A gdy potem nastąpił koniec, szybko zrobili z niego pełen nadziei początek; bo w tym kraju koniec zawsze jest początkiem i nadzieją w każdym, nawet najbardziej ostatecznym końcu. I tak też jest napisane: Póki człowiek ma nadzieję, będzie wciąż zaczynał od nowa pełne nadziei kończenie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz