czwartek, 24 lipca 2008

W większości pokoi niektóre szyby zawarły już znajomość z ka­rabinami maszynowymi Heimwehry. Powierzchownie zlustrowałem szkody i dokonałem porównań z owymi szybami, które pod wraże­niem mojego diamentowego głosu pękały w równomiernie, głęboko oddychających czasach pokoju. Cóż, gdyby zażądano ode mnie udzia­łu w obronie Poczty Polskiej, gdyby na przykład ów mały, zwinny doktor Michoń odniósł się do mnie nie jak dyrektor, lecz jak komen­dant wojskowy Poczty i zaprzysięgając mnie przyjął na służbę Pol­ski, nie zabrakłoby mojego głosu: dla Polski i polskiej gospodarki, rosnącej dziko, a jednak wciąż wydającej owoce, chętnie zamienił­bym szyby wszystkich domów po przeciwnej stronie placu Heweliusza, okna domów na Sukienniczej, oszklone fasady Tartacznej łącz­nie z komisariatem policji i, sięgając dalej niż kiedykolwiek przedtem, pięknie wypucowane szyby Podwala Staromiejskiego i Rycerskiej w czarne, sprzyjające przeciągom dziury, narobiłbym zamieszania wśród ludzi z Heimwehry, także wśród przypatrujących się cywilów. Mój głos zastąpiłby kilka ciężkich karabinów maszynowych, już na początku wojny kazałby uwierzyć w cudowną broń, a mimo to nie ocaliłby Poczty Polskiej.
Oskar nie wziął udziału w walce. Ów doktor Michoń w polskim hełmie na dyrektorskiej głowie nie zaprzysiągł mnie, lecz gdy zbie­głem ze schodów do hali nadawczej i wpadłem mu pod nogi, wymie­rzył mi bolesny policzek, aby zaraz po uderzeniu, klnąc głośno po polsku, ponownie zająć się sprawami obrony. Nie pozostało mi nic innego jak przyjąć uderzenie. Ludzie, a więc i doktor Michoń, na którym ostatecznie spoczywała odpowiedzialność, byli zdenerwowa­ni, bali się i mogli uchodzić za usprawiedliwionych.
Zegar w hali nadawczej powiedział mi, że jest dwadzieścia po czwartej. Gdy było dwadzieścia jeden po czwartej, mogłem sądzić, że pierwsze działania bojowe nie wyrządziły mechanizmowi zegara żadnej szkody. Chodził, a ja nie wiedziałem, czy tę obojętność czasu mam wziąć za zły, czy dobry omen.

Brak komentarzy: