W większości pokoi niektóre szyby zawarły już znajomość z karabinami maszynowymi Heimwehry. Powierzchownie zlustrowałem szkody i dokonałem porównań z owymi szybami, które pod wrażeniem mojego diamentowego głosu pękały w równomiernie, głęboko oddychających czasach pokoju. Cóż, gdyby zażądano ode mnie udziału w obronie Poczty Polskiej, gdyby na przykład ów mały, zwinny doktor Michoń odniósł się do mnie nie jak dyrektor, lecz jak komendant wojskowy Poczty i zaprzysięgając mnie przyjął na służbę Polski, nie zabrakłoby mojego głosu: dla Polski i polskiej gospodarki, rosnącej dziko, a jednak wciąż wydającej owoce, chętnie zamieniłbym szyby wszystkich domów po przeciwnej stronie placu Heweliusza, okna domów na Sukienniczej, oszklone fasady Tartacznej łącznie z komisariatem policji i, sięgając dalej niż kiedykolwiek przedtem, pięknie wypucowane szyby Podwala Staromiejskiego i Rycerskiej w czarne, sprzyjające przeciągom dziury, narobiłbym zamieszania wśród ludzi z Heimwehry, także wśród przypatrujących się cywilów. Mój głos zastąpiłby kilka ciężkich karabinów maszynowych, już na początku wojny kazałby uwierzyć w cudowną broń, a mimo to nie ocaliłby Poczty Polskiej.
Oskar nie wziął udziału w walce. Ów doktor Michoń w polskim hełmie na dyrektorskiej głowie nie zaprzysiągł mnie, lecz gdy zbiegłem ze schodów do hali nadawczej i wpadłem mu pod nogi, wymierzył mi bolesny policzek, aby zaraz po uderzeniu, klnąc głośno po polsku, ponownie zająć się sprawami obrony. Nie pozostało mi nic innego jak przyjąć uderzenie. Ludzie, a więc i doktor Michoń, na którym ostatecznie spoczywała odpowiedzialność, byli zdenerwowani, bali się i mogli uchodzić za usprawiedliwionych.
Zegar w hali nadawczej powiedział mi, że jest dwadzieścia po czwartej. Gdy było dwadzieścia jeden po czwartej, mogłem sądzić, że pierwsze działania bojowe nie wyrządziły mechanizmowi zegara żadnej szkody. Chodził, a ja nie wiedziałem, czy tę obojętność czasu mam wziąć za zły, czy dobry omen.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz