niedziela, 20 lipca 2008

Nie miało sensu zwracać się o pomoc do Matzeratha, chociaż był on z natury chętny do pomocy, nawet dobroduszny. Od śmierci mojej biednej mamy ten człowiek myślał już tylko o swoich partyjnych dyrdymałkach, wyżywał się na konferencjach zellenleiterów, a koło północy, mocno podpity, rozmawiał w naszej bawialni głośno i po­ufale z oprawionymi w czarne ramy podobiznami Hitlera i Beethovena, domagał się, by geniusz tłumaczył mu przeznaczenie, a wódz - opatrzność, na trzeźwo zaś upatrywał swoje przeznaczenie w zbiórce na Pomoc Zimową.
Niechętnie wspominam te kwestarskie niedziele. Jednej z takich niedziel podjąłem przecież rozpaczliwą próbę pozyskania nowego bębenka. Matzerath, który przed południem kwestował na Głównej pod kinami, także pod domem towarowym Sternfelda, przyszedł w południe do domu i odgrzał nam zrazy królewieckie. Po tym smacz­nym, jak jeszcze dziś pamiętam, jedzeniu - Matzerath nawet jako wdowiec gotował niezwykle chętnie i wyśmienicie - zmęczony kwestarz położył się na kozetce, żeby uciąć sobie drzemkę. Ledwie zachrapał, zdjąłem z fortepianu napełnioną do połowy kwestarską blaszankę, z tym przedmiotem, który miał kształt puszki od konserw, schowałem się w sklepie pod kontuarem i zacząłem obrabiać naj­śmieszniejszą ze wszystkich blachę. Nie znaczy to, żebym chciał się wzbogacić miedziakami. Wpadłem na głupi pomysł, aby wypróbować puszkę jako bębenek. Choćbym nie wiem jak uderzał i wymie­niał pałeczki, stale padała jedna i ta sama odpowiedź: „Co łaska na Pomoc Zimową! Niech nikt nie głoduje, niech nikt nie marznie! Co łaska na Pomoc Zimową!”
Po pół godzinie zrezygnowałem, wyjąłem z kasy sklepowej pięć fenigów, ofiarowałem je na Pomoc Zimową i wzbogaconą w ten spo­sób puszkę odniosłem na fortepian, żeby Matzerath nie musiał jej szukać i mógł klekocząc na Pomoc Zimową zabijać pozostałe godzi­ny niedzieli.

Brak komentarzy: