piątek, 18 lipca 2008

Niobe albo „Zielona Maryjką” pozostała więc w Muzeum Żeglu­gi i w ciągu zaledwie czternastu lat istnienia muzeum spowodowała zgon dwóch dyrektorów - nie tego przezornego dyrektora, który po­prosił o przeniesienie - zejście starszego księdza u jej stóp, gwałtow­ną śmierć studenta Politechniki, dwóch absolwentów gimnazjum Petriego, którzy dopiero co pomyślnie zdali maturę, i koniec życia czterech wypróbowanych, przeważnie żonatych dozorców muzeum.
Wszystkich, także studenta Politechniki, znaleziono z rozpromie­nioną twarzą i ostrym przedmiotem w piersi, takim, jaki można było spotkać tylko w Muzeum Żeglugi: z kordelasem, bosakiem, harpu­nem, wycyzelowanym grotem oszczepu ze Złotego Wybrzeża, igłą do szycia żagli; tylko ostatni maturzysta musiał sięgnąć najpierw po swój scyzoryk, potem po cyrkiel szkolny, bo krótko przed jego śmier­cią wszystkie ostre przedmioty muzeum umieszczono albo na łańcu­chach, albo za szkłem.
Chociaż funkcjonariusze policji kryminalnej w każdym z tych wypadków upatrywali tragiczne samobójstwo, w mieście, a i w ga­zetach utrzymywała się fama, że „robi to Zielona Maryjką własnymi rękami”. Na Niobe padło poważne podejrzenie, że wyprawia męż­czyzn i chłopców na tamten świat. Nieustannie dyskutowano, w ga­zetach otwarto specjalny kącik swobodnej wymiany poglądów na sprawę Niobe; mówiło się o feralnych wydarzeniach. Zarząd Miejski mówił o anachronicznych przesądach: nie zamierza się podejmować żadnych pochopnych kroków, póki nie zostanie udowodnione, że tak zwane niesamowitości dzieją się naprawdę.

Brak komentarzy: