czwartek, 24 lipca 2008

Oskar leżał, a Jan Broński, mój słodki niebieskooki wuj, nie uniósł nawet nosa, kiedy ten ptasi łeb z przetrąconym kulasem i wodnistym, bezrzęsym spojrzeniem odepchnął mnie tuż przed metą, rzucił w ten kąt za workami z piaskiem. Nie znaczy to, by Oskar płakał! Wzbiera­ła we mnie wściekłość. Tłuste, białoniebieskawe, bezokie robaki mnożyły się, szukały pożywnej padliny. Co mnie obchodziła Polska! Co to było - Polska? Polacy mieli przecież swoją kawalerię! Niech więc sobie jeżdżą konno! Całowali dłonie pań i spostrzegali zawsze za późno, że pocałowali nie znużone palce pani, lecz nie uszminkowany wylot lufy haubicy. A wtedy ona już zdążyła wystrzelić, panna z rodu Kruppa. Wtedy cmoknęła wargami, naśladując nieudolnie, a mimo to wiernie odgłosy bitwy, jakie słyszy się na kronice filmo­wej, obrzucała główne wejście Poczty niejadalnymi wybuchającymi cukierkami, chciała zrobić wyłom, chciała przez rozwaloną halę nadawczą dobrać się do schodów, żeby już nikt nie wbiegał na górę ani nie zbiegał na dół. A jej orszak przy karabinach maszynowych, także ci w eleganckich rozpoznawczych samochodach pancernych, które miały wymalowane takie śliczne nazwy jak „Ostmark” i „Su­detenland”, nie mogli się nasycić, z terkotem podjeżdżali pod Pocztę i odjeżdżali, opancerzeni i wypatrujący: dwie młode, złaknione kul­tury panie, które chciały zwiedzić zamek, ale zamek był jeszcze za­mknięty. Zwiększało to niecierpliwość rozpieszczonych, wszędzie do­magających się wstępu piękności i kazało im zaglądać do wszystkich widocznych komnat zamku, rzucać ołowianoszare, przenikliwe spoj­rzenie jednego i tego samego kalibru, żeby kasztelanom zrobiło się gorąco, zimno i ciasno.
Właśnie jeden z samochodów pancernych - zdaje mi się, że był to „Ostmark” - wyjeżdżając z Rycerskiej toczył się znów ku Poczcie, gdy Jan, mój od dłuższego czasu jakby martwy wuj, przysunął prawą nogę do szczeliny strzelniczej, uniósł w nadziei, że samochód rozpo­znawczy wypatrzy ją, ostrzela; albo że zlituje się jakaś zabłąkana kula, muśnie mu łydkę czy piętę i zada ową ranę, która pozwala żoł­nierzowi na przesadnie kulejący odwrót.

Brak komentarzy: