czwartek, 24 lipca 2008

Wcale nie grał tak źle, jak można by sądzić po jego stanie. Osuwał się zwykle dopiero wtedy, gdy wygrał swoją licytację albo kontrując zepsuł mnie albo Janowi granda. Nie interesowało go już, kto wy­grywał czy przegrywał. Pociągała go sama gra. I kiedy myśmy obli­czali wyniki, raz i drugi, on zwisał przechylony w wypożyczonych szelkach i tylko grdyka przesuwająca się lękliwie świadczyła o tym, że woźny Kobiela jeszcze żyje.
Oskara też męczył ten skat we trzech. Nie znaczy to wcale, by owe hałasy i wstrząsy związane z oblężeniem i obroną Poczty nad­miernie szarpały moje nerwy. Przyczyną było raczej podjęte po raz pierwszy nagłe i, jak zamierzałem, ograniczone w czasie odrzucenie wszelkich masek. Jeśli do owego dnia tylko mistrzowi Bebrze i jego somnambulicznej Roswicie ukazałem się bez szminki, to teraz mój wuj i domniemany ojciec, ponadto kaleki woźny, a więc ludzie, któ­rzy później w żadnym wypadku nie wchodzili w rachubę jako świad­kowie, zobaczyli we mnie, zgodnie z metryką, piętnastoletniego wy­rostka, który grał w skata trochę co prawda ryzykancko, ale i całkiem umiejętnie. Te wysiłki, które wprawdzie odpowiadały mojej woli, ale bynajmniej nie moim karlim proporcjom, po zaledwie godzince gry wywołały niezwykle gwałtowne bóle członków i głowy.
Oskar miał ochotę przestać, znalazłby też dość okazji, żeby na przykład wymknąć się między dwoma, jeden po drugim, wstrząsają­cymi budynkiem wybuchami granatów, gdyby nie znane dotychczas poczucie odpowiedzialności nie kazało mu wytrwać i przeciwstawiać się strachowi domniemanego ojca jedyną skuteczną bronią - grą w skata.
Graliśmy więc i nie pozwalaliśmy Kobieli umrzeć. Nie miał przy mnie szans. Starałem się przecież, żeby karty były w ciągłym ruchu. A gdy po detonacji na klatce schodowej łojówki przewróciły się i zgasły, to ja byłem na tyle przytomny, żeby zrobić rzecz najważ­niejszą, ja wyciągnąłem z kieszeni Jana zapałki, a przy okazji i jego papierosy ze złotym ustnikiem, ja przywróciłem światło, ja zapali­łem Janowi uspokajającą regatę i płomyczek po płomyczku rozpra­szałem mrok, zanim Kobiela, korzystając z ciemności, zdołał się wy­mknąć.

Brak komentarzy: