Przysłuchiwałem się, jak Herbert długo i szeroko opisywał swój typ kobiet, i widziałem, jak potężnymi szuflowymi dłońmi modelował kształty powabnej osoby płci żeńskiej, która na długo, właściwie do dziś, także pod maskującym pielęgniarskim strojem, pozostała moim kobiecym ideałem.
Już trzeciego dnia naszego pobytu w muzeum odważyliśmy się ruszyć z krzesła przy drzwiach. Pod pretekstem sprzątania — w sali rzeczywiście było brudno - wycierając kurz, zmiatając pajęczyny z dębowych boazerii, robiąc z pomieszczenia prawdziwą „bawialnię Maryjki”, zbliżaliśmy się do oświetlonego i rzucającego cień zielonego drewnianego ciała. Nie można powiedzieć, żeby Niobe nie zrobiła na nas żadnego wrażenia. Zbyt ostentacyjnie obnosiła swoją co prawda obfitą, lecz z pewnością nie bezkształtną piękność. Tylko napawaliśmy się jej widokiem nie oczami tych, co chcą posiadać. Wprawialiśmy się raczej w spojrzeniu rzeczowych, oceniających wszystko znawców. Herbert i ja, dwaj chłodni, upojeni na zimno esteci, którzy rozstawionymi palcami badali kobiece proporcje i w klasycznych ośmiu długościach głowy widzieli miarę, której Niobe, prócz nieco za krótkich ud, odpowiadała, jeśli o długość chodzi, idealnie, podczas gdy wszystko, co rozrastało się wszerz, biodra, ramiona, klatka piersiowa, wymagało raczej holenderskiej niż greckiej miary.
Herbert obrócił kciuk w dół: - Dla mnie to ona byłaby za aktywna w łóżku. Zapasy to Herbert zna z Oruni i z Portu. Do tego nie potrzeba mi kobiety. - Herbert dmuchał na zimne. - Co innego, gdyby taka była drobna, taka krucha, co to trzeba uważać, żeby jej w talii nie przełamać, wtedy Herbert nie miałby nic przeciwko temu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz