czwartek, 24 lipca 2008

Podczas gdy historia, obwieszczając na cały głos komunikaty nadzwyczajne, jak dobrze naoliwiony pojazd przemierzała szosy, przepływała drogi wodne i latając podbijała szlaki powietrzne Euro­py, moje sprawy, które ograniczały się przecież tylko do zwyczajne­go rozbijania bębnieniem dziecięcych blach, układały się źle, opor­nie, w ogóle utknęły. Podczas gdy inni szastali drogim metalem, mnie znów zabrakło blachy. Wprawdzie Oskarowi udało się ocalić z Pocz­ty Polskiej nowy, leciutko tylko podrapany instrument, ale cóż dla mnie, któremu za najlepszych czasów wystarczało ledwie ośmiu ty­godni, żeby blachę zamienić w złom, cóż więc dla Oskara mógł zna­czyć blaszany bębenek naczelnika juniora!
Zaraz po wyjściu ze szpitala miejskiego, opłakując utratę moich pielęgniarek, zacząłem bębniąc mocno pracować i pracując bębnić. Deszczowe popołudnie koło cmentarza na Zaspie bynajmniej nie położyło kresu mojemu rzemiosłu, przeciwnie, Oskar podwoił wy­siłki i dokładał wszelkich starań, żeby zniszczyć ostatniego świadka swojego pohańbienia wobec ludzi z Heimwehry, ów bębenek.
Ale on się opierał, odpowiadał mi, gdy uderzałem, oddawał mi oskarżając cios za cios. Dziwnym trafem podczas takiej bijatyki, której jedynym celem było przecież wymazanie z pamięci określonego, ograniczonego w czasie fragmentu mojej przeszłości, przypominał mi się stale listonosz pieniężny Wiktor Weluhn, choć jako krótko­widz nie bardzo mógł świadczyć przeciwko mnie. Ale czyż właśnie jemu, krótkowidzowi, nie powiodła się ucieczka? Może tak już jest, że krótkowidze widzą więcej, może Weluhn, którego nazywam za­zwyczaj biednym Wiktorem, dojrzał czarno-biały kontur moich ge­stów, rozpoznał mój judaszowski postępek, a uciekając zabrał ze sobą w świat tajemnicę i hańbę Oskara?
Dopiero w połowie grudnia wyrzuty wiszącego mi na brzuchu, lakierowanego sumienia w biało-czerwone płomyki straciły siłę prze­konywania: lakier był porysowany, łuszczył się. Blacha zrobiła się krucha, cienka i pękała, zanim stała się przezroczysta. Jak zawsze, kiedy coś cierpi i w męce zbliża się do końca, naoczny świadek cier­pień chciałby je skrócić, przyspieszyć koniec W ostatnim tygodniu adwentu Oskar wziął się ostro do roboty, pracował, aż Matzerathowi i sąsiadom uszy puchły, chciał przed Wigilią zakończyć swoje pora­chunki; bo na Wigilię spodziewał się nowej, nie obciążonej przeszło­ścią blachy.

Brak komentarzy: