piątek, 18 lipca 2008

Dzięki temu jeszcze raz trzymając mojego dużego przyjaciela za rękę wszedłem po krętych, zawsze świeżo wypastowanych schodach na drugie piętro, gdzie mieszkała Niobe. Nastąpiło ciche przedpołu­dnie i jeszcze cichsze popołudnie. Herbert przymknąwszy oczy sie­dział na obitym skórą krześle z żółtymi główkami gwoździ. Ja przy­kucnąłem u jego stóp. Bębenek milczał. Spoglądaliśmy na kogi, fregaty, korwety, na pięciomasztowce, galery i szalupy, na żaglowce przybrzeżne i klipry, które wisiały pod dębowym stropem i czekały na pomyślny wiatr. Przypatrywaliśmy się miniaturowej flocie, czy­haliśmy wraz z nią na świeżą bryzę, lękaliśmy się bezwietrznej ciszy sali i robiliśmy wszystko, żebyśmy nie musieli przypatrywać się i lękać Niobe. Ile byśmy dali za odgłosy pracy czerwia, które by nam dowiodły, że wnętrze zielonego drewna można powoli wprawdzie, ale nieuchronnie wydrążyć i spustoszyć, że Niobe nie jest nieznisz­czalna. Ale nie odezwał się żaden czerw. Konserwator zabezpieczył drewniane ciało przeciw czerwiom i uczynił je nieśmiertelnym. Po­została więc nam jedynie miniaturowa flota, niedorzeczna nadzieja na pomyślny wiatr, ekstrawaganckie igranie z lękiem przed Niobe, której daliśmy spokój, której z wysiłkiem nie dostrzegaliśmy, o któ­rej być może zapomnielibyśmy jeszcze, gdyby popołudniowe słońce nie ugodziło nagle i celnie jej lewego bursztynowego oka i nie roz­płomieniło go.
A przecież owo rozpłomienienie nie powinno było nas zasko­czyć. Znaliśmy słoneczne popołudnia na drugim piętrze Muzeum Żeglugi, wiedzieliśmy, która wybiła lub wybije godzina, gdy światło padało z gzymsu i ogarniało kogi. Także kościoły Głównego Miasta, Starego Miasta, Dolnego Miasta czyniły swoje, aby drogę wzbijają­cego kurz słonecznego światła zaopatrzyć w czas zegarów i histo­rycznym brzmieniem dzwonów obsłużyć nasze historyczne zbiory. Cóż dziwnego, że słońce stało się dla nas historycznym eksponatem, podejrzanym o spiskowanie z bursztynowymi oczyma Niobe.
Owego popołudnia jednak, kiedy nie mieliśmy ochoty ani odwa­gi do zabawy i prowokacyjnych wygłupów, rozjaśnione spojrzenie nieczułego zazwyczaj drewna ugodziło nas podwójnie. Przygnębie­ni przeczekaliśmy pół godziny, które musieliśmy jeszcze wytrwać. Punkt piąta muzeum zamykano.

Brak komentarzy: