czwartek, 24 lipca 2008

Podczas gdy tego rodzaju bezużytecznie abstrakcyjne rozważa­nia ograniczały mi swobodę działania przed półotwartymi drzwiami magazynu przesyłek listowych, na podwórzu Poczty po raz pierwszy odezwał się ogień broni maszynowej. Jak przewidywałem, Heimwehra zaryzykowała pierwsze natarcie z komisariatu policji przy Tartacznej. Po chwili wszystkich nas podrzuciło w górę: tym z Heimwehry udało się wysadzić w powietrze drzwi paczkami, powyżej rampy załadowczej dla samochodów pocztowych. Niebawem byli w paczkami, później tam, gdzie przyjmowano paczki, drzwi na ko­rytarz, który prowadził do hali nadawczej, stały już otworem.
Mężczyźni, którzy przywlekli rannego i ułożyli w owym koszu z listami, co ukrywał mój bębenek, wybiegli, inni ruszyli za nimi. Po
hałasie zorientowałem się, że walczono w korytarzu na parterze, po­tem tam, gdzie przyjmowano paczki. Heimwehra musiała się wyco­fać.
Zrazu z wahaniem, potem jednak śmielej, Oskar wszedł do ma­gazynu listów. Ranny miał żółtoszarą twarz, odsłaniał zęby i ruszał gałkami ocznymi pod zamkniętymi powiekami. Pluł kleistą krwią. Ponieważ jednak głowa zwisała mu poza brzeg kosza, niebezpieczeń­stwo, że pobrudzi przesyłki, było niewielkie. Oskar musiał wspiąć się na palce, żeby sięgnąć do kosza. Siedzenie mężczyzny spoczy­wało ciężko akurat tam, gdzie był zagrzebany bębenek. Ciągnąc z początku ostrożnie, oszczędzając mężczyznę i przesyłki, potem co­raz mocniej, w końcu rozrywając i strzępiąc listy, udało się Oskarowi wydobyć spod jęczącego kilka tuzinów kopert.

Brak komentarzy: