Podczas gdy tego rodzaju bezużytecznie abstrakcyjne rozważania ograniczały mi swobodę działania przed półotwartymi drzwiami magazynu przesyłek listowych, na podwórzu Poczty po raz pierwszy odezwał się ogień broni maszynowej. Jak przewidywałem, Heimwehra zaryzykowała pierwsze natarcie z komisariatu policji przy Tartacznej. Po chwili wszystkich nas podrzuciło w górę: tym z Heimwehry udało się wysadzić w powietrze drzwi paczkami, powyżej rampy załadowczej dla samochodów pocztowych. Niebawem byli w paczkami, później tam, gdzie przyjmowano paczki, drzwi na korytarz, który prowadził do hali nadawczej, stały już otworem.
Mężczyźni, którzy przywlekli rannego i ułożyli w owym koszu z listami, co ukrywał mój bębenek, wybiegli, inni ruszyli za nimi. Po
hałasie zorientowałem się, że walczono w korytarzu na parterze, potem tam, gdzie przyjmowano paczki. Heimwehra musiała się wycofać.
Zrazu z wahaniem, potem jednak śmielej, Oskar wszedł do magazynu listów. Ranny miał żółtoszarą twarz, odsłaniał zęby i ruszał gałkami ocznymi pod zamkniętymi powiekami. Pluł kleistą krwią. Ponieważ jednak głowa zwisała mu poza brzeg kosza, niebezpieczeństwo, że pobrudzi przesyłki, było niewielkie. Oskar musiał wspiąć się na palce, żeby sięgnąć do kosza. Siedzenie mężczyzny spoczywało ciężko akurat tam, gdzie był zagrzebany bębenek. Ciągnąc z początku ostrożnie, oszczędzając mężczyznę i przesyłki, potem coraz mocniej, w końcu rozrywając i strzępiąc listy, udało się Oskarowi wydobyć spod jęczącego kilka tuzinów kopert.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz