niedziela, 20 lipca 2008

Był sobie kiedyś blaszany bębnista, który nazywał się Oskar. Gdy zabrano mu handlarza zabawek i spustoszono jego sklep, przeczuł, że dla takich karłowatych blaszanych bębnistów jak on idą ciężkie czasy. Opuszczając sklep wygrzebał więc sobie z rumowiska jeden cały i dwa niezbyt uszkodzone bębenki, obwieszony nimi wysunął się z pasażu Zbrojowni, aby na Targu Węglowym poszukać ojca, który być może i jego szukał. Na dworze było późne listopadowe przedpołudnie. Koło Teatru Miejskiego, nie opodal przystanku tram­wajowego, stały pobożne kobiety i zmarznięte brzydkie dziewczyny, które rozdawały religijne pisma, zbierały pieniądze do puszek i uka­zywały na dwóch kijach transparent z cytatem z Listu do Koryntian, rozdział trzynasty. „Wiara - nadzieja - miłość” - odczytał Oskar i mógł manipulować owymi trzema słówkami jak żongler butelkami: łatwowierny, być przy nadziei, wolna miłość, huta Dobrej Nadziei, napój miłosny, zebranie wierzycieli. Czy wierzysz, że jutro będzie deszcz? Cały łatwowierny lud wierzył w świętego Mikołaja. Ale święty Mikołaj był w rzeczywistości gazownikiem. Zdaje się, że pach­nie orzechami i migdałami. Ale pachniało gazem. Zdaje się, że nie­długo będziemy mieli pierwszą niedzielę adwentu. I odkręca się pierw­szą, drugą, trzecią i czwartą niedzielę adwentu, jak odkręca się kurki gazowe, żeby pachniało wiarygodnie orzechami i migdałami, żeby wszystkie dziadki do orzechów mogły urnie wierzyć:
On przyjdzie! Przyjdzie! Któż jednak przyszedł? Dzieciątko Je­zus, Zbawiciel? Czy też przyszedł niebieski gazownik z licznikiem pod pachą, który tyka bez przerwy? I powiedział: Jam jest Zbawiciel tego świata, beze mnie nie moglibyście gotować. I wdawał się w rozmowy, oferował korzystną taryfę, odkręcał świeżo wyczyszczone gazowe kurki i pozwalał wydzielać się Duchowi Świętemu, żeby I można było ugotować gołębia. I rozdawał orzechy i migdały w łupi­nach, które natychmiast rozłupywano, a jednocześnie wydzielali się oni: Duch Święty i gaz, tak że łatwowierni w gęstym i niebieskawym powietrzu bez trudu we wszystkich gazownikach przed domami to­warowymi widzieli świętych Mikołajów i Dzieciątka Jezus, w każ­dej wielkości i w każdej cenie. I dzięki temu wierzyli w gazownię, poza którą nie ma zbawienia, która wznoszącymi się i opadającymi gazometrami symbolizowała los i po normalnych cenach urządzała czas adwentu; w zapowiadane przez nią Boże Narodzenie wierzyło co prawda wielu, lecz jej męczące święta przeżyli tylko ci, dla któ­rych nie wystarczył zapas migdałów i orzechów - chociaż wszyscy wierzyli, że jest ich pod dostatkiem.

Brak komentarzy: