Czego mnie, który leżę w łóżku, wyglądam przez okno, patrzę od miesięcy na zabudowania gospodarcze zakładu dla nerwowo chorych i ciągnący się za nimi las Oberrathu i zupełnie ich nie dostrzegam, czego wolno mi było po dziś dzień dotykać takiego, co było równie twarde, równie wrażliwe i równie peszące jak blizny na plecach Herberta Truczinskiego? Mogę tu wymienić łona kilku dziewczyn i kobiet, swój własny członek, gipsową sikawkę małego Jezusa i ów palec serdeczny, który przed blisko dwoma laty pies przyniósł mi z żyta, który jeszcze przed rokiem wolno mi było przechowywać, co prawda umieszczony w słoiku od konserw i nietykalny, lecz tak wyraźny i kompletny, że jeszcze teraz, gdy tylko sięgnę po swoje pałeczki, mogę wyczuć i wyliczyć wszystkie jego człony. Zawsze ilekroć chciałem przypomnieć sobie blizny na plecach Herberta Truczinskiego, siadałem bębniąc, a więc bębniłem wspomagając pamięć, przed wekiem z palcem. Zawsze ilekroć, co zdarzało się dość rzadko, zajmowałem się ciałem kobiety, odnajdywałem w pamięci, nie przekonany wystarczająco przez bliznopodobne części kobiecego ciała, blizny Herberta Truczinskiego. Ale równie dobrze mógłbym powiedzieć: Pierwsze dotknięcia owych zgrubień na szerokich plecach przyjaciela zapowiadały mi już wówczas poznanie i przejściowe posiadanie owych stwardnień, które przez krótki czas mają w sobie kobiety gotowe do miłości. Znaki na plecach Herberta już w tym wczesnym momencie zapowiadały mi również palec serdeczny, a zanim blizny Herberta zaczęły składać zapowiedzi, miałem pałeczki, które poczynając od trzecich urodzin zapowiadały mi blizny, narządy rodne i wreszcie palec serdeczny. Lecz muszę sięgnąć jeszcze dalej wstecz: już jako embrion, gdy Oskar jeszcze wcale nie nazywał się Oskarem, zabawa z pępowiną obiecywała mi po kolei pałeczki, blizny Herberta, otwierające się czasami kratery młodszych i starszych kobiet, wreszcie palec serdeczny i stale, począwszy od sikawki małego Jezusa, moje własne przyrodzenie, które nieprzerwanie noszę ze sobą, jak kapryśny pomnik mojej bezsilności i ograniczonych możliwości.
Dzisiaj znowu doszedłem do pałeczek. O bliznach, lędźwiach, o mojej własnej, już tylko niekiedy grubiejącej męskości przypominam sobie co najwyżej drogą okrężną, którą wytycza mi bębenek. Muszę osiągnąć trzydziestkę, żebym znów mógł obchodzić trzecie urodziny. Domyślacie się państwo: celem Oskara jest powrót do pępowiny; stąd jedynie tyle zachodu i marudzenia przy bliznach Herberta Truczinskiego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz