Położyłem się więc za workami z piaskiem z lewej strony Jana, przytuliłem się do niego, żeby cząstkę mojego spokoju, który przychodził mi łatwo, przekazać nieszczęsnemu wujowi i domniemanemu ojcu. Po chwili wydał mi się też nieco spokojniejszy. Mój regularnie podkreślany oddech zdołał narzucić jego pulsowi jaką taką regularność. Kiedy potem, co prawda grubo za wcześnie, po raz drugi zwróciłem Janowi uwagę na blaszany bębenek naczelnika juniora, próbując zrazu pomału i łagodnie, w końcu zdecydowanie skierować jego głowę w stronę przeładowanego zabawkami regału, on znów mnie nie zrozumiał. Strach wznosił się w nim z dołu w górę, spływał z powrotem z góry w dół, na dole, może dlatego, że Jan nosił buty z wkładkami, trafiał na tak silny opór, że chciał się wydostać, ale musiał cofnąć się gwałtownie, uciekając przez żołądek, śledzionę i wątrobę ulokował się w jego biednej głowie w taki sposób, że niebieskie oczy wyszły mu z orbit i ukazały splątane żyłki na białkach, których przedtem Oskar u swojego domniemanego ojca nigdy nie widział.
Zużyłem sporo trudu i czasu, by wepchnąć gałki oczne wuja na swoje miejsce, wpoić jego sercu trochę przyzwoitości. Wszystkie moje starania w służbie estetyki okazały się jednak daremne, gdy ludzie z Heimwehry po raz pierwszy wprowadzili do akcji haubicę średniego kalibru i ogniem na wprost, celując przez lufę, zwalili żelazny parkan przed gmachem Poczty; z zadziwiającą dokładnością, zdradzając wysoki poziom wyszkolenia, rzucali na kolana jeden ceglany filar po drugim i zmuszali do ostatecznego runięcia, które pociągało za sobą żelazną kratę. Mój biedny wuj Jan przeżywał upadek każdego z piętnastu czy dwudziestu filarów całym sercem i duszą, w takiej
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz