piątek, 18 lipca 2008

Oczywiście, gdyby co do czego przyszło, nie mielibyśmy też nic przeciwko Niobe i jej zapaśniczej naturze. Herbert dobrze wiedział, że owa pożądana przez niego lub niepożądana pasywność czy ak­tywność nagich bądź na pół rozebranych kobiet nie zależy od tuszy; bywają szczupłe dziewczyny, które nie mogą uleżeć spokojnie, i baby jak piec, w których niby w ospałej stojącej wodzie żadnego prądu nie zobaczysz. Umyślnie upraszczaliśmy sprawę, sprowadzaliśmy wszystko do dwóch mianowników i obrażaliśmy Niobe z premedy­tacją i coraz bardziej niewybaczalnie.
Tak więc Herbert brał mnie na ręce, żebym obydwiema pałeczka­mi postukał kobietę po piersiach, aż zrywały się śmieszne chmurki mączki drzewnej z jej spryskanych wprawdzie i dlatego nie zamiesz­kałych, lecz licznych dziur wygryzionych przez czerwie. Podczas gdy bębniłem, patrzyliśmy jej w owe udające oczy bursztyny. Nic nie drgnęło, nie mrugnęło, nie załzawiło się, nie poruszyło. Nie zwęziło się w rozsiewające nienawiść szparki. W żółtawych raczej niż czer­wonawych kroplach odbijało się całe, choć zniekształcone wypukło,
urządzenie sali i część zalanych słońcem okien. Bursztyn mami, któż o tym nie wie! My też wiedzieliśmy o podstępnej naturze tego wy­niesionego do rangi klejnotu żywicznego produktu. Jednakże nadal w ograniczony męski sposób dzieląc wszystko, co kobiece, na ak­tywne i pasywne, tłumaczyliśmy sobie jawną obojętność Niobe na naszą korzyść. Czuliśmy się bezpieczni. Herbert rechocząc złośliwie wbił jej gwóźdź w rzepkę kolanową: mnie kolano bolało przy każ­dym uderzeniu, ona nawet nie uniosła brwi. Wyczynialiśmy różne głupstwa w polu widzenia napęczniałego drewna: Herbert ubierał się w płaszcz angielskiego admirała, brał w rękę lunetę, wkładał dopa­sowany do całości admiralski kapelusz. Ja, w czerwonej kamizelce i peruce z długimi lokami, zamieniałem się w pazia admirała. Odgry­waliśmy Trafalgar, ostrzeliwaliśmy Kopenhagę, rozpędzaliśmy flotę Napoleona pod Abukirem, opływaliśmy ten i ów przylądek, w stro­jach historycznych, to znów współczesnych, pozowaliśmy przed, jak sądziliśmy, aprobującą wszystko lub nie dostrzegającą niczego rzeź­bą dziobową o wymiarach holenderskiej czarownicy.

Brak komentarzy: