niedziela, 20 lipca 2008

Jan Broński został przyjęty przez swoich niezbyt przyjaźnie. Nie ufali mu, chyba już machnęli na niego ręką, przyznawali też głośno, że istniało podejrzenie, iż on, referendarz Broński, chciał dać drapa­ka. Jan starał się odpierać te oskarżenia. Nie słuchali go wcale, we­pchnęli w szereg, który ustawił się, żeby worki z piaskiem przenieść z piwnicy pod ścianę frontową hali nadawczej. Te worki z piaskiem i podobne bzdury układano w stosy przed oknami, przesuwano cięż­kie meble, jak szafy z aktami, w pobliże głównego wejścia, żeby w razie potrzeby można było szybko zabarykadować drzwi na całej szerokości.
Ktoś pytał, kim jestem, potem jednak nie miał czasu czekać na odpowiedź Jana. Ludzie byli podenerwowani, rozmawiali to głośno, to znów przesadnie cicho. Mój bębenek i jego potrzeby poszły, jak się zdawało, w zapomnienie. Woźny Kobiela, na którego liczyłem, który temu gruchotowi na moim brzuchu miał przywrócić dawny wygląd, nie pokazał się, prawdopodobnie na pierwszym lub drugim piętrze gmachu, równie gorączkowo jak listonosze i urzędnicy z okie­nek w hali, układał w stosy napełnione worki, które miały być kulo­odporne. Obecność Oskara była Janowi Brońskiemu przykra. Toteż ulotniłem się zaraz, gdy człowiek, którego inni nazywali doktorem Michoniem, zaczął udzielać Janowi instrukcji. Po krótkim poszuki­waniu i przezornym omijaniu owego pana Michonia, który chodził w polskim hełmie i był widocznie dyrektorem Poczty, znalazłem scho­dy na pierwsze piętro, a tam, prawie na końcu korytarza, niewielki pokój bez okien, w którym nie było mężczyzn przesuwających skrzyn­ki z amunicją ani spiętrzonych worków z piaskiem.
Kosze od bielizny, na kółkach, pełne kolorowo ofrankowanych listów, stały stłoczone ciasno na deskach podłogi. Pokój był niski, miał ochrowe tapety. Pachniało lekko gumą. Pod sufitem paliła się goła żarówka. Oskar był zbyt zmęczony, żeby szukać wyłącznika. Z bardzo daleka dzwony Panny Marii, Świętej Katarzyny, Świętego Jana, Świętej Brygidy, Świętej Barbary, Świętej Trójcy i Bożego Ciała upominały: Już dziewiąta, Oskarze, musisz iść spać! - Wyciągnąłem się więc w jednym z koszów z listami, ułożyłem przy sobie równie wyczerpany bębenek i zasnąłem.

Brak komentarzy: