czwartek, 24 lipca 2008

Oskar postawił dwie świece na swoim nowym bębenku, papiero­sy położył pod ręką, sam jednak wzgardził tytoniem, za to Jana czę­stował raz po raz, zawiesił też jednego w wykrzywionych ustach Kobieli, i to pomogło, gra się ożywiła, tytoń pocieszał, uspokajał, nie mógł jednak nic na to poradzić, że Jan przegrywał partię za partią. Pocił się i jak zawsze, gdy w czymś się zapamiętywał, przesuwał końcem języka po górnej wardze. Zapalał się do tego stopnia, że mnie nazywał w gorączce Alfredem i Matzerathem, Kobielę zaś brał za moją biedną mamę. A kiedy ktoś wrzasnął na korytarzu: - Konrad dostał! - spojrzał na mnie z wyrzutem i powiedział: - Proszę cię, Alfredzie, wyłącz radio. Człowiek nie rozumie nawet własnych słów! Biedny Jan rozgniewał się na dobre, gdy otwarto gwałtownie drzwi do magazynu listów i wciągnięto do środka wykończonego Konra­da.
- Zamykać drzwi, bo wieje! - zaprotestował. Rzeczywiście wia­ło. Świece migotały niepewnie i uspokoiły się dopiero, gdy ludzie, którzy cisnęli Konrada w kąt, zamknęli za sobą drzwi. Wszyscy trzej wyglądaliśmy niesamowicie. Od dołu padał na nas blask świec, upo­dabniał nas do wszechpotężnych czarowników. A gdy potem Kobiela zalicytował czerwień bez dwóch i powiedział, nie, zagulgotał:
- Dwadzieścia siedem, trzydzieści - a przy tym stale wywracał oczami i miał coś w prawym ramieniu, co chciało się wydostać, po­drygiwało, zachowywało się niedorzecznie żywo, w końcu ucichło, lecz teraz kazało Kobieli się zsunąć i wprawiło w ruch kosz od bieli­zny z martwym poczciarzem, bez szelek, gdy potem Jan jednym uderzeniem, ale za to z całej siły zatrzymał Kobielę razem z koszem, do którego woźny był przywiązany, gdy Kobiela, któremu znów nie udało się wymknąć, wystękał w końcu: - Czerwień z ręki - Jan syknął:
- Kontra - Kobiela wydusił z siebie: - Re - wtedy Oskar zrozu­miał, że obrona Poczty Polskiej powiodła się, że ci, co ją szturmowa­li, przegrali już dopiero co rozpoczętą wojnę; nawet gdyby w toku działań wojennych udało się im zająć Alaskę i Tybet, Wyspę Wielka­nocną i Jerozolimę.
Szkoda tylko, że Jan nie mógł dograć do końca swojego wielkie­go, murowanego granda z ręki, z czterema, zapowiedzianego z kraw­cem i na czarno.

Brak komentarzy: