czwartek, 24 lipca 2008

Czy woźny nie zauważył mnie? On, który skądinąd potrafił być taki surowy i nieprzystępny, zachowując budzący szacunek dystans, jaki potrafią narzucić tylko inwalidzi wojenni, pozwolił mi zostać w tym przewiewnym pokoju, gdzie powietrze było przesycone oło­wiem. Może Kobiela myślał: to jest pokój dziecięcy, a więc Oskar może tu zostać i bawić się podczas przerw w walce?
Nie wiem, jak długo tak leżeliśmy: ja między Janem a lewą ścia­ną pokoju, obaj za workami z piaskiem, Kobiela ze swoim karabi­nem, strzelając za dwóch. Koło dziesiątej ogień osłabł. Zrobiło się tak cicho, że słyszałem brzęczenie much, łowiłem uchem głosy i komendy z placu Heweliusza, a niekiedy i głucho dudniącą pracę pancerników w basenie portowym. Pogodny lub dość pogodny wrze­śniowy dzień, słońce malowało wszystko cieniutko starym złotem, wrażliwe, a jednak przygłuche. Za kilka dni wypadały moje piętna­ste urodziny, i jak co roku we wrześniu, chciałem dostać blaszany bębenek, nic innego, tylko blaszany bębenek; wyrzekając się wszystkich skarbów tego świata, moje myśli zwracały się jedynie i nieodwracalnie ku bębenkowi z biało-czerwono lakierowanej bla­chy.
Jan nie ruszał się. Kobiela sapał tak równomiernie, że Oskar przy­puszczał już, iż śpi, korzysta z krótkiej przerwy w walce, aby się zdrzemnąć, bo ostatecznie wszystkim, nawet bohaterom, potrzeba co jakiś czas orzeźwiającej drzemki. Tylko ja byłem rześki i z właści­wą mojemu wiekowi nieustępliwością myślałem o blasze. Nie zna­czy to wcale, że dopiero teraz, w narastającej ciszy, przy akompania­mencie zamierającego brzęczenia zmęczonej latem muchy, przypomniałem sobie o blaszanym bębenku młodego naczelnika. Oskar nie spuszczał go z oka także podczas walki, w bitewnym hała­sie. Teraz jednak nadarzała się owa sposobność, której pominięciu sprzeciwiła się we mnie każda myśl.
Oskar uniósł się pomału, omijając rozbite szkło, zmierzał cicho, lecz konsekwentnie ku drewnianemu regałowi z zabawkami, z dzie­cięcego krzesełka i postawionego na nim pudła z klockami budował już w myślach podest, który byłby dostatecznie wysoki i bezpieczny, aby uczynić z niego właściciela nowiutkiego blaszanego bębenka,
gdy dosięgną! mnie głos Kobieli, a za moment sucha dłoń woźnego. Zrozpaczony wskazałem tak bliski bębenek. Kobiela szarpnął mnie w tył. Ja wyciągnąłem obydwie ręce ku blasze. Inwalida zawahał się, chciał już sięgnąć w górę, uszczęśliwić mnie, gdy do dziecięcego pokoju wtargnął ogień kaemów, przed głównym wejściem wybuchły granaty przeciwpancerne; Kobiela cisnął mnie w kąt do Jana Brońskiego, dopadł znów swojego karabinu i wystrzelał już drugi maga­zynek, a ja wciąż jeszcze patrzyłem na blaszany bębenek.

Brak komentarzy: