czwartek, 24 lipca 2008

Och, ty szalona kawalerio! Uganiająca się konno w poszukiwa­niu czarnych jagód. Z lancami, które zdobią biało-czerwone propor­czyki. Szwadrony melancholii i tradycji. Szarże jak z obrazka. Przez pola pod Łodzią i Kutnem. Modlin zamieniony w twierdzę. Uch, co za cudowny galop! Zawsze podczas zorzy wieczornej. Wtedy dopie­ro szarżuje kawaleria, gdy pierwszy plan i tło prezentują się wspa­niale, bo bitwa jest malownicza, bo śmierć jest dla malarza modelką, konie stają dęba, potem padają, ułani łasują czarne jagody, głogi, kulki toczą się i pękają, wywołują swędzenie, bez którego kawaleria nie zerwie się do szarży. Oto ułani, znowu ich świerzbi, zwracają konie ku stertom słomy - to także tworzy obraz - i zbierają się za dowódcą, w Hiszpanii ma on na imię Don Quijote, tu jednak nazywa się Pan Kichot, jest rodowitym Polakiem o smutnej i szlachetnej postaci, który wszystkich swoich ułanów nauczył całować kobiecą dłoń z konia, a oni teraz stale całują przepisowo dłonie śmierci - jak gdyby była kobietą - lecz przedtem zbierają się mając za sobą zorzę wieczorną - bo nastrój stanowi ich rezerwę - przed sobą niemieckie czołgi, ogie­ry ze stadnin Kruppa von Bohlen und Halbach, szlachetniejszych rumaków człowiek nigdy nie dosiadał. Lecz ten na pół hiszpański, na pół polski, zabłąkany w umieranie rycerz - pełen fantazji Pan Ki­chot, zbyt pełen fantazji! - opuszcza lancę z proporczykiem, zapra­sza biało-czerwono do ucałowania dłoni i woła, aż zorze wieczorne, aż bociany na dachach klekoczą biało-czerwono, aż wiśnie wyplu­wają pestki, woła do kawalerii: „Na koń, szlachetni Polacy, to nie są stalowe czołgi, tylko wiatraki albo owce, zapraszam was do ucało­wania dłoni!”
A wtedy szwadrony ruszały cwałem na szarozielone skrzydło stali i dodawały zorzy wieczornej jeszcze trochę czerwonawego blasku w dali. Proszę wybaczyć Oskarowi ów końcowy rym, a jednocześnie poetyczność tego opisu bitwy. Byłoby może najlepiej, gdybym przy­toczył straty liczbowe polskiej kawalerii i podał tu dane statystyczne, które niezwykle sucho wspominają tak zwaną polską kampanię. Na żądanie mógłbym jednak zrobić tu gwiazdkę, zapowiedzieć przypis, a mimo to pozostawić poetyczny opis.
Gdzieś do dwudziestego września, leżąc w szpitalnym łóżeczku, słyszałem salwy z dział owych baterii ustawionych na wysokości Jaśkowej Doliny i Lasu Oliwskiego. Potem skapitulowało ostatnie gniazdo oporu, Półwysep Helski. Wolne hanzeatyckie miasto Gdańsk mogło święcić przyłączenie swojego ceglanego gotyku do Rzeszy Wielkoniemieckiej i wiwatując patrzeć w oczy stojącemu niezmor­dowanie w czarnym mercedesie, niemal bez przerwy wyciągające­mu pod kątem prostym rękę w pozdrowieniu wodzowi i kanclerzowi Adolfowi Hitlerowi, w owe niebieskie oczy, które z niebieskimi oczami Jana Brońskiego jedno miały wspólne: robiły wrażenie na kobietach.

Brak komentarzy: