Krzycząc: „wyłazić!” mieli na myśli Kobielę, Konrada z Warszawy, także Bobka i małego Wiśniewskiego, który za życia pracował w dziale telegramów. Wystraszyli się, że oni nie chcieli usłuchać.
I dopiero gdy ci z Heimwehry zrozumieli, że ośmieszają się przed Janem i przede mną, boja śmiałem się na głos, kiedy oni wrzeszczeli: „wyłazić!”, wtedy przestali wrzeszczeć, powiedzieli: „Ach, tak!” - i poprowadzili nas do tych trzydziestu na podwórzu Poczty, którzy trzymali ręce w górze, splatali dłonie na karku, mieli pragnienie i byli filmowani przez kronikę.
Ledwie wyprowadzono nas bocznym wyjściem, ci z kroniki skierowali na nas swoją kamerę umocowaną na samochodzie osobowym, nakręcili o nas ów krótki film, który później wyświetlano we wszystkich kinach.
Oddzielono mnie od stojącej pod ścianą gromady. Oskar przypomniał sobie swoją karłowatość, swoją trzyletniość, która wybaczała wszystko, poczuł znów dokuczliwe bóle członków i głowy, upadł razem z bębenkiem, wił się, na pół cierpiąc, na pół udając, ale nawet w cierpieniach nie wypuścił bębenka. A gdy tamci podnieśli go i wsadzili do samochodu służbowego SS-Heimwehry, gdy wóz ruszył, aby zawieźć go do szpitala miejskiego, Oskar zobaczył, że Jan, biedny Jan uśmiechał się głupio i błogo, w uniesionych rękach trzymał parę kart do skata i kartą trzymaną w lewej ręce - zdaje mi się, że była to dama czerwienna - pomachał odjeżdżającemu synowi, Oskarowi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz