czwartek, 24 lipca 2008

Krzycząc: „wyłazić!” mieli na myśli Kobielę, Konrada z Warszawy, także Bobka i małego Wiśniewskiego, który za życia pracował w dziale telegramów. Wystraszyli się, że oni nie chcieli usłuchać.
I dopiero gdy ci z Heimwehry zrozumieli, że ośmieszają się przed Janem i przede mną, boja śmiałem się na głos, kiedy oni wrzeszcze­li: „wyłazić!”, wtedy przestali wrzeszczeć, powiedzieli: „Ach, tak!” - i poprowadzili nas do tych trzydziestu na podwórzu Poczty, którzy trzymali ręce w górze, splatali dłonie na karku, mieli pragnienie i byli filmowani przez kronikę.
Ledwie wyprowadzono nas bocznym wyjściem, ci z kroniki skie­rowali na nas swoją kamerę umocowaną na samochodzie osobowym, nakręcili o nas ów krótki film, który później wyświetlano we wszyst­kich kinach.
Oddzielono mnie od stojącej pod ścianą gromady. Oskar przypo­mniał sobie swoją karłowatość, swoją trzyletniość, która wybaczała wszystko, poczuł znów dokuczliwe bóle członków i głowy, upadł razem z bębenkiem, wił się, na pół cierpiąc, na pół udając, ale nawet w cierpieniach nie wypuścił bębenka. A gdy tamci podnieśli go i wsadzili do samochodu służbowego SS-Heimwehry, gdy wóz ru­szył, aby zawieźć go do szpitala miejskiego, Oskar zobaczył, że Jan, biedny Jan uśmiechał się głupio i błogo, w uniesionych rękach trzy­mał parę kart do skata i kartą trzymaną w lewej ręce - zdaje mi się, że była to dama czerwienna - pomachał odjeżdżającemu synowi, Oska­rowi.

Brak komentarzy: