Cóż mi zatem każe co trzy tygodnie wypowiadać wobec Marii życzenia, które, jeśli będą spełniane regularnie, zapchają kiedyś piwnicę, tak że nie będzie gdzie składać ziemniaków na zimę?
Rzadko, coraz rzadziej przebłyskujące urojenie, że moimi kalekimi instrumentami mogłoby się kiedyś zainteresować muzeum, pojawiło się dopiero wtedy, gdy w piwnicy leżało już kilka tuzinów blach. Nie można więc dopatrywać się tutaj początków zbierackiej manii. Raczej - a im głębiej się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się to prawdopodobne - przyczyną tego zbieractwa jest zwyczajny kompleks: kto wie, czy któregoś dnia nie skończą się blaszane bębenki, nie staną się rzadkością, nie zostaną zakazane, nie ulegną zniszczeniu. Może któregoś dnia Oskar będzie musiał dać blacharzowi do naprawy kilka nie za bardzo sfatygowanych blach, aby przy jego pomocy przetrwać z połatanymi weteranami straszne, pozbawione bębenków czasy.
Podobnie, choć używając innych określeń, wyrażają się o przyczynie mego instynktu zbierania lekarze zakładu dla nerwowo chorych. Pani doktor Hornstetter dopytywała się nawet, którego dnia narodził się ów kompleks. Mogłem jej podać dokładną datę: dziewiątego listopada w dziewięćset trzydziestym ósmym, bo tego dnia straciłem Sigismunda Markusa, zarządcę mojego bębenkowego magazynu. Jeśli już po śmierci mojej biednej mamy trudno było w odpowiednim czasie wejść w posiadanie nowego bębenka, bo czwartkowe wizyty w pasażu Zbrojowni z konieczności ustały, Matzerath niewiele dbał o moje instrumenty, a Jan Broński bywał u nas coraz rzadziej - to o ileż bardziej rozpaczliwa stała się moja sytuacja, gdy splądrowano sklep zabawkarza, a widok Markusa siedzącego za uprzątniętym biurkiem uświadomił mi: Markus już ci nie podaruje bębenka, Markus nie będzie więcej handlował zabawkami, Markus na zawsze zerwał stosunki handlowe z ową firmą, która dotychczas wyrabiała i dostarczała ci pięknie lakierowane biało-czerwone bębenki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz