niedziela, 20 lipca 2008

Cóż mi zatem każe co trzy tygodnie wypowiadać wobec Marii życzenia, które, jeśli będą spełniane regularnie, zapchają kiedyś piw­nicę, tak że nie będzie gdzie składać ziemniaków na zimę?
Rzadko, coraz rzadziej przebłyskujące urojenie, że moimi kale­kimi instrumentami mogłoby się kiedyś zainteresować muzeum, po­jawiło się dopiero wtedy, gdy w piwnicy leżało już kilka tuzinów blach. Nie można więc dopatrywać się tutaj początków zbierackiej manii. Raczej - a im głębiej się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się to prawdopodobne - przyczyną tego zbieractwa jest zwyczaj­ny kompleks: kto wie, czy któregoś dnia nie skończą się blaszane bębenki, nie staną się rzadkością, nie zostaną zakazane, nie ulegną zniszczeniu. Może któregoś dnia Oskar będzie musiał dać blacharzo­wi do naprawy kilka nie za bardzo sfatygowanych blach, aby przy jego pomocy przetrwać z połatanymi weteranami straszne, pozba­wione bębenków czasy.
Podobnie, choć używając innych określeń, wyrażają się o przy­czynie mego instynktu zbierania lekarze zakładu dla nerwowo cho­rych. Pani doktor Hornstetter dopytywała się nawet, którego dnia narodził się ów kompleks. Mogłem jej podać dokładną datę: dzie­wiątego listopada w dziewięćset trzydziestym ósmym, bo tego dnia straciłem Sigismunda Markusa, zarządcę mojego bębenkowego ma­gazynu. Jeśli już po śmierci mojej biednej mamy trudno było w od­powiednim czasie wejść w posiadanie nowego bębenka, bo czwart­kowe wizyty w pasażu Zbrojowni z konieczności ustały, Matzerath niewiele dbał o moje instrumenty, a Jan Broński bywał u nas coraz rzadziej - to o ileż bardziej rozpaczliwa stała się moja sytuacja, gdy splądrowano sklep zabawkarza, a widok Markusa siedzącego za uprzątniętym biurkiem uświadomił mi: Markus już ci nie podaruje bębenka, Markus nie będzie więcej handlował zabawkami, Markus na zawsze zerwał stosunki handlowe z ową firmą, która dotychczas wyrabiała i dostarczała ci pięknie lakierowane biało-czerwone bę­benki.

Brak komentarzy: