czwartek, 24 lipca 2008

Ledwie uporałem się z tymi środkami ostrożności, po których spodziewałem się, że osłonią moją blachę od kuł i odłamków, gdy w fasadę, która zamykała gmach Poczty od strony placu Heweliusza, mniej więcej na wysokości hali nadawczej, uderzył pierwszy granat przeciwpancerny.
Poczta Polska, masywna ceglana budowla, mogła spokojnie przy­jąć pewną ilość takich uderzeń, bez obawy, że ludziom z Heimwehiy uda się załatwić sprawę raz, dwa, szybko zrobić wyłom, dostatecznie szeroki dla frontalnego, często ćwiczonego natarcia.
Opuściłem bezpieczny, pozbawiony okien, otoczony przez trzy pokoje i korytarz pierwszego piętra magazyn przesyłek listowych, żeby rozejrzeć się za Janem Brońskim. Wypatrując mojego domnie­manego ojca, szukałem oczywiście i niemal z jeszcze większą skwapliwością, kalekiego woźnego Kobieli. Poprzedniego wieczora, re­zygnując z kolacji, przyjechałem przecież tramwajem do śródmieścia, przyszedłem na plac Heweliusza, do tego obojętnego mi skądinąd gmachu Poczty, żeby oddać bębenek do naprawy. Jeśli zatem nie odnajdę woźnego w porę, to znaczy: przed niechybnie spodziewa­nym natarciem, to nie ma co myśleć o starannym wyklepaniu mojej sponiewieranej blachy.

Brak komentarzy: