Dopiero gdy było już po wszystkim i ludzie zaczęli składać kondolencje, spostrzegłem Sigismunda Markusa. Na czarno, zakłopotany, przyłączył się do tych wszystkich, którzy Matzerathowi, mnie, mojej babce i Brońskim chcieli uścisnąć rękę, coś wymamrotać. Z początku nie rozumiałem, czego Aleksander Scheffler żąda od Markusa. Mało się znali, jeśli w ogóle się znali. Wreszcie i muzyk Meyn podszedł do handlarza zabawek i coś mu tłumaczył. Stali za niewysokim żywopłotem z owej zielonej rośliny, która farbuje i ma gorzki smak, jeśli rozetrzeć ją w palcach. Pani Kater ze swoją szczerzącą zęby zza chusteczki, trochę za szybko wyrośniętą córką Susi składały właśnie kondolencje Matzerathowi, nie omieszkały też pogłaskać mnie po głowie. Za żywopłotem zrobiło się głośno, nadal jednak było niezrozumiale. Trębacz Meyn palcem wskazującym postukiwał Markusa w czarne ubranie, popychał go w ten sposób przed sobą, wziął Sigismunda z lewej pod rękę, a Scheffler z prawej. I obaj uważali, żeby Markus, który szedł tyłem, nie potknął się o obmurowanie grobów, wypchnęli go na główną aleję i pokazali Sigismundowi, gdzie jest cmentarna brama. On jakby podziękował za informację i ruszył w stronę wyjścia, włożył też cylinder i nie obejrzał się więcej, chociaż Meyn i piekarz patrzyli za nim.
Ani Matzerath, ani matka Truczinska nie zauważyli, że wymknąłem się im i kondolencjom. Zachowując się tak, jakby musiał poszukać ustronnego miejsca, Oskar ruszył w tył, minął grabarza i jego pomocnika, potem puścił się biegiem, nie zważając na bluszcz, i dopadł do wiązów jak i do Sigismunda Markusa jeszcze przed wyjściem.
- Oskarek! - zdziwił się Markus. - Ty mi powiedz, co oni z Markusem robią? Co on im zawinił, że tak z nim robią?
Nie wiedziałem, co Markus zawinił, wziąłem go za spoconą rękę, wyprowadziłem go przed otwartą kutą bramę cmentarza i obaj, stróż moich bębenków i ja, bębniarz, być może jego bębniarz, natknęliśmy się na Leo Hysia, który jak my wierzył w raj.
Markus znał Hysia, bo Leo był postacią ogólnie w mieście znaną. Ja słyszałem o Hysiu, wiedziałem, że kiedy był jeszcze w seminarium duchownym, któregoś pięknego dnia świat, sakramenty, wyznania, niebo i piekło, życie i śmierć pomieszały mu się tak kompletnie, iż od tej pory jego obraz świata błyszczał pomylonym wprawdzie, ale mimo to pełnym blaskiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz