wtorek, 1 lipca 2008

Dopiero gdy było już po wszystkim i ludzie zaczęli składać kondolencje, spostrzegłem Sigismunda Markusa. Na czarno, zakłopota­ny, przyłączył się do tych wszystkich, którzy Matzerathowi, mnie, mojej babce i Brońskim chcieli uścisnąć rękę, coś wymamrotać. Z początku nie rozumiałem, czego Aleksander Scheffler żąda od Markusa. Mało się znali, jeśli w ogóle się znali. Wreszcie i muzyk Meyn podszedł do handlarza zabawek i coś mu tłumaczył. Stali za niewy­sokim żywopłotem z owej zielonej rośliny, która farbuje i ma gorzki smak, jeśli rozetrzeć ją w palcach. Pani Kater ze swoją szczerzącą zęby zza chusteczki, trochę za szybko wyrośniętą córką Susi składa­ły właśnie kondolencje Matzerathowi, nie omieszkały też pogłaskać mnie po głowie. Za żywopłotem zrobiło się głośno, nadal jednak było niezrozumiale. Trębacz Meyn palcem wskazującym postukiwał Markusa w czarne ubranie, popychał go w ten sposób przed sobą, wziął Sigismunda z lewej pod rękę, a Scheffler z prawej. I obaj uważali, żeby Markus, który szedł tyłem, nie potknął się o obmurowanie gro­bów, wypchnęli go na główną aleję i pokazali Sigismundowi, gdzie jest cmentarna brama. On jakby podziękował za informację i ruszył w stronę wyjścia, włożył też cylinder i nie obejrzał się więcej, cho­ciaż Meyn i piekarz patrzyli za nim.
Ani Matzerath, ani matka Truczinska nie zauważyli, że wymknąłem się im i kondolencjom. Zachowując się tak, jakby musiał poszukać ustronnego miejsca, Oskar ruszył w tył, minął grabarza i jego pomocnika, potem puścił się biegiem, nie zważając na bluszcz, i dopadł do wiązów jak i do Sigismunda Markusa jeszcze przed wyjściem.
- Oskarek! - zdziwił się Markus. - Ty mi powiedz, co oni z Markusem robią? Co on im zawinił, że tak z nim robią?
Nie wiedziałem, co Markus zawinił, wziąłem go za spoconą rękę, wyprowadziłem go przed otwartą kutą bramę cmentarza i obaj, stróż moich bębenków i ja, bębniarz, być może jego bębniarz, natknęli­śmy się na Leo Hysia, który jak my wierzył w raj.
Markus znał Hysia, bo Leo był postacią ogólnie w mieście znaną. Ja słyszałem o Hysiu, wiedziałem, że kiedy był jeszcze w semina­rium duchownym, któregoś pięknego dnia świat, sakramenty, wy­znania, niebo i piekło, życie i śmierć pomieszały mu się tak komplet­nie, iż od tej pory jego obraz świata błyszczał pomylonym wprawdzie, ale mimo to pełnym blaskiem.

Brak komentarzy: