czwartek, 24 lipca 2008

Dzisiaj chciałbym powiedzieć, że czułem już brzeg bębenka, gdy mężczyźni wpadli na schody i na korytarz. Wracali, wyparli Heimwehrę z paczkami, na razie byli zwycięzcami; słyszałem ich śmie­chy.
Ukryty za jednym z koszów z listami, czekałem nie opodal drzwi, aż znaleźli się przy rannym. Z początku rozmawiając głośno i gesty­kulując, później klnąc cicho opatrzyli go.
Na wysokości hali nadawczej wybuchły dwa granaty przeciw­pancerne - znowu dwa, potem cisza. Salwy pancerników w porcie wolnocłowym, naprzeciwko Westerplatte, przetaczały się daleko, pomrukując dobrodusznie i równomiernie - człowiek przyzwyczaił się do nich.
Nie zauważony przez mężczyzn zajętych przy rannym, wymkną­łem się z magazynu przesyłek listowych, zostawiłem bębenek swo­jemu losowi i ponownie ruszyłem na poszukiwanie Jana, mojego domniemanego ojca i wuja, a także woźnego Kobieli.
Na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie służbowe naczel­nika Poczty, który w porę wyprawił rodzinę do Bydgoszczy lub War­szawy. Najpierw przeszukałem kilka pomieszczeń magazynowych od strony podwórza, a potem znalazłem Jana i Kobielę w pokoju dziecięcym służbowego mieszkania naczelnika.
Przyjemny jasny pokój z wesołą, niestety w kilku miejscach uszko­dzoną przez zabłąkane kule tapetą. W czasach pokoju można by po­dejść do dwóch okien, rozerwać się, obserwując plac Heweliusza. Nie uszkodzony jeszcze koń na biegunach, rozmaite piłki, średnio­wieczny zamek pełen przewróconych ołowianych żołnierzy, pieszych i konnych, otwarte pudło tekturowe z mnóstwem szyn i miniaturo­wych wagonów towarowych, kilka mniej lub bardziej sfatygowanych
lalek, pokoiki dla nich, w których panował bałagan, krótko mówiąc, nadmiar zabawek zdradzał, że pan naczelnik Poczty musiał być oj­cem dwojga bardzo rozpieszczonych dzieci, chłopca i dziewczynki. Jak to dobrze, że bachory zostały ewakuowane do Warszawy, że ominęło mnie spotkanie z rodzeństwem podobnym do Stefana i Margi Brońskich. Z odrobiną złośliwej satysfakcji wyobrażałem sobie, jak przykro było temu smarkaczowi naczelnika, gdy musiał poże­gnać się z dziecinnym rajem pełnym ołowianych żołnierzy. Może wsadził sobie do kieszeni kilku ułanów, żeby później, podczas walk o twierdzę Modlin, zasilić polską kawalerię.

Brak komentarzy: