niedziela, 20 lipca 2008

Czy jeszcze czekałem na Jana? Czy już nie zrezygnowałem, a jeśli nie ruszałem się z miejsca, to tylko dlatego, że nie obmyśliłem jeszcze odpowiedniej formy rezygnacji? Dłuższe czekanie oddziału­je wychowawczo. Dłuższe czekanie może jednak również skusić cze­kającego do tak szczegółowego wyobrażenia sobie spodziewanej sceny powitania, że oczekiwany nie będzie miał żadnej szansy uda­nego zaskoczenia. Mimo to Jan zaskoczył mnie. Ogarnięty ambicją, żebym zobaczył go pierwszy, powitał nie przygotowanego resztkami bębenka, nie ruszałem się z miejsca, napięty, z pałeczkami w pogoto­wiu. Żeby na wstępie uniknąć długich wyjaśnień, chciałem mocnym uderzeniem i nagłym krzykiem blachy ukazać moją rozpaczliwą sy­tuację, mówiłem sobie: jeszcze pięć tramwajów, jeszcze trzy, jeszcze ten tramwaj, przygotowując się na najgorsze wyobrażałem sobie, że Brońscy na życzenie Jana zostali przeniesieni do Modlina czy War­szawy, widziałem go jako referendarza na poczcie w Bydgoszczy lub Toruniu, łamiąc wszystkie poprzednie przysięgi przeczekałem jesz­cze jeden tramwaj i odwróciłem się już w stronę domu, gdy z tyłu ktoś chwycił Oskara, ktoś dorosły zakrył mu oczy.
Poczułem miękkie, pachnące wykwintnym mydłem, przyjemnie suche męskie dłonie; poczułem Jana Brońskiego.
Kiedy mnie puścił i śmiejąc się uderzająco głośno obrócił ku so­bie, było za późno, żeby demonstrować na blasze moją fatalną sytuację. Toteż obie pałeczki wsunąłem równocześnie pod płócienne szelki krótkich spodni, w owym czasie, gdy nikt się mną nie zajmował, brudnych i wystrzępionych koło kieszeni. Mając wolne ręce wysoko uniosłem zawieszony na nędznym sznurku bębenek, oskarżająco wysoko, ponad głowę, tak wysoko, jak proboszcz Wiehnke podczas Mszy unosił hostię, mógłbym też powiedzieć: oto jest ciało moje i krew moja, nie powiedziałem jednak ani słówka, tylko wysoko unio­słem udręczony metal, nie pragnąłem też istotnej, być może cudow­nej przemiany; domagałem się naprawy mojego bębenka, nic więcej.

Brak komentarzy: