piątek, 18 lipca 2008

Dzisiaj wiem, że wszystko nam się przypatruje, że nic nie pozo­staje nie zauważone, że nawet tapety mają lepszą pamięć niż ludzie. Nie chodzi bynajmniej o Pana Boga, który widzi wszystko! Wystar­czy kuchenne krzesło, wieszak, zapełniona do połowy popielniczka albo drewniana podobizna kobiety, zwana Niobe, aby każdy czyn zyskał sobie pamiętliwego świadka.
Przez czternaście dni, może nawet dłużej, pełniliśmy służbę w Muzeum Żeglugi. Herbert kupił mi bębenek i po raz drugi przy­niósł matce Truczinskiej tygodniówkę zwiększoną o dodatek za nie­bezpieczną pracę. We wtorek, bo w poniedziałki muzeum było za­mknięte, odmówiono mi przy kasie dziecięcego biletu i wpuszczenia do środka. Herbert zapytał dlaczego. Kasjer, człowiek wprawdzie mru­kliwy, ale nie pozbawiony życzliwości, powiedział, że wydano pole­cenie, by dzieci nie wpuszczać więcej do muzeum. Ojciec chłopca się na to nie zgadza; co prawda nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zostanę na dole przy kasie, bo jako człowiek interesu i wdowiec nie znajduje czasu, żeby się mną zająć, ale na salę, do bawialni Maryjki, nie wolno mi wejść, to jest zakazane.
Herbert chciał już uciec, szturchnąłem go, podbechtałem, a on z jednej strony przyznał kasjerowi rację, z drugiej strony zaś nazwał mnie swoim talizmanem, aniołem opiekuńczym, mówił o dziecięcej niewinności, która go chroni, krótko i węzłowato: Herbert niemal zaprzyjaźnił się z kasjerem i załatwił mi wejście na ten, jak powie­dział kasjer, ostatni dzień w Muzeum Żeglugi.

Brak komentarzy: