Dzisiaj wiem, że wszystko nam się przypatruje, że nic nie pozostaje nie zauważone, że nawet tapety mają lepszą pamięć niż ludzie. Nie chodzi bynajmniej o Pana Boga, który widzi wszystko! Wystarczy kuchenne krzesło, wieszak, zapełniona do połowy popielniczka albo drewniana podobizna kobiety, zwana Niobe, aby każdy czyn zyskał sobie pamiętliwego świadka.
Przez czternaście dni, może nawet dłużej, pełniliśmy służbę w Muzeum Żeglugi. Herbert kupił mi bębenek i po raz drugi przyniósł matce Truczinskiej tygodniówkę zwiększoną o dodatek za niebezpieczną pracę. We wtorek, bo w poniedziałki muzeum było zamknięte, odmówiono mi przy kasie dziecięcego biletu i wpuszczenia do środka. Herbert zapytał dlaczego. Kasjer, człowiek wprawdzie mrukliwy, ale nie pozbawiony życzliwości, powiedział, że wydano polecenie, by dzieci nie wpuszczać więcej do muzeum. Ojciec chłopca się na to nie zgadza; co prawda nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zostanę na dole przy kasie, bo jako człowiek interesu i wdowiec nie znajduje czasu, żeby się mną zająć, ale na salę, do bawialni Maryjki, nie wolno mi wejść, to jest zakazane.
Herbert chciał już uciec, szturchnąłem go, podbechtałem, a on z jednej strony przyznał kasjerowi rację, z drugiej strony zaś nazwał mnie swoim talizmanem, aniołem opiekuńczym, mówił o dziecięcej niewinności, która go chroni, krótko i węzłowato: Herbert niemal zaprzyjaźnił się z kasjerem i załatwił mi wejście na ten, jak powiedział kasjer, ostatni dzień w Muzeum Żeglugi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz