niedziela, 20 lipca 2008

Ta nieudana próba uleczyła mnie na zawsze. Nigdy więcej nie próbowałem na serio używać puszki od konserw, odwróconego wia­dra, dna miednicy w charakterze bębenka. Jeśli to jednak robiłem, staram się o tych niesławnych epizodach zapomnieć i na tych kart­kach nie udzielam im miejsca albo udzielam jak najmniej. Puszka od konserw to nie blaszany bębenek, wiadro to wiadro, a w miednicy człowiek albo się myje, albo pierze skarpetki. Jak dziś nie ma żadnej namiastki, tak nie było jej już wówczas: blaszany bębenek w biało-czerwone płomyki mówi sam za siebie, nie potrzebuje więc rekla­my.
Oskar był sam, zdradzony i sprzedany, jakże miał zachować na stałe swoją trzyletnią twarz, skoro brakowało mu rzeczy najpotrzeb­niejszej - bębenka? Wszystkie te długoletnie fortele, jak przypadko­we nocne moczenie się, dziecinne odklepywanie co wieczór pacie­rza, strach przed świętym Mikołajem, który w rzeczywistości nazywał się Greff, niestrudzone zadawanie trzyletnich, typowo pociesznych pytań: dlaczego auta mają koła? - cały ten ogromny wysiłek, którego oczekiwali po mnie dorośli, musiałem podejmować bez bębenka, byłem bliski rezygnacji i z tej przyczyny rozpaczliwie szukałem tego, który wprawdzie nie był moim ojcem, ale najprawdopodobniej mnie spłodził; koło polskiego osiedla przy Okrężnej Oskar czekał na Jana Brońskiego.
Po śmierci mojej biednej mamy niekiedy prawie przyjacielskie stosunki między Matzerathem a z czasem awansowanym na referen­darza wujem rozluźniły się, jeśli nie za jednym zamachem i nagle, to przecież stopniowo, a im bardziej zaostrzała się sytuacja polityczna, tym były chłodniejsze, mimo najpiękniejszych wspólnych wspomnień. Wraz z rozkładem smukłej duszy i bujnego ciała mamy rozkładała się przyjaźń dwóch mężczyzn, którzy przeglądali się obaj w tej du­szy, którzy sycili się obaj tym ciałem, którzy teraz, gdy zabrakło owego pokarmu i owego wypukłego zwierciadła, nie znajdowali nic bar­dziej niedoskonałego niż swoje politycznie przeciwstawne, palące jednak ten sam tytoń męskie zebrania. Ale Poczta Polska i konferen­cja zellenleiterow obradujących bez marynarek nie mogą zastąpić pięknej i nawet w wiarołomstwie czułej kobiety. Mimo całej ostroż­ności - Matzerath musiał liczyć się z klientelą i partią, Jan z kierow­nictwem Poczty - w krótkim okresie między śmiercią mojej biednej mamy a zgonem Sigismunda Markusa dochodziło jednak do spotkań obu moich domniemanych ojców.

Brak komentarzy: