niedziela, 3 sierpnia 2008

Jak to się stało, że Maria, ledwie zdjęła odzież, ledwie ulotnił się zapach benzyny, zapachniała przyjemnie i naiwnie odurzająco wani­lią? Czyżby nacierała się tą przyprawą? Czyżby jakieś tanie perfumy miały ten zapach? A może ta woń była jej właściwa w takim samym stopniu, w jakim pani Kater zajeżdżała amoniakiem, a babka Koljaiczkowa przechowywała pod spódnicami zapach lekko zjełczałego masła? Oskar, który każdą rzecz musiał zbadać gruntownie, zbadał i wanilię: Maria nie nacierała się. Maria tak pachniała. Ba, dziś jesz­cze jestem przekonany, że wcale nie zdawała sobie sprawy z właści­wego jej zapachu; bo kiedy u nas w niedzielę po pieczeni cielęcej z tłuczonymi ziemniakami i kalafiorem polanym masłem trząsł się na stole budyń waniliowy, gdyż ja stukałem butem w nogę stołu, Maria, która przepadała za kisielem, jadła budyń bardzo niechętnie, pod­czas gdy Oskar po dziś dzień uwielbia ten najprostszy i chyba naj­bardziej banalny ze wszystkich budyni.
W lipcu dziewięćset czterdziestego, wkrótce po tym, jak komuni­katy nadzwyczajne obwieściły szybki i pomyślny przebieg kampanii francuskiej, rozpoczął się sezon kąpielowy nad Bałtykiem. Podczas gdy brat Marii Fritz jako obergefrajter wysyłał pierwsze widokówki z Paryża, Matzerath i Maria postanowili, że Oskar musi przebywać nad morzem, że morskie powietrze wyjdzie mu na zdrowie. W prze­rwie obiadowej - sklep był zamknięty od pierwszej do trzeciej - Maria miała jeździć ze mną na plażę w Brzeźnie, a gdyby została tam do czwartej, powiedział Matzerath, to też nic nie szkodzi, on sam lubi czasem stanąć za ladą i pokazać się klienteli.
Oskarowi kupiono niebieski kostium z wyszytą kotwicą. Maria miała już swój zielony z czerwonymi wypustkami, który siostra Gusta dała jej w prezencie na konfirmację. W torbę plażową z czasów mamy włożono biały włochaty płaszcz kąpielowy, który również został po mamie, do tego doszły niepotrzebnie wiaderko, łopatka i rozmaite foremki do piasku. Maria niosła torbę. Mój bębenek nio­słem sam.

Brak komentarzy: