Jakkolwiek piękne były te ostatnie minuty przed zgaszeniem światła - z czasem czyniąc lekką aluzję zamieniałem „Ojcze nasz” i „Jezu, dla ciebie żyję” w „Bądź pozdrowiona, gwiazdo morska” i „Kocham cię, Mario” - cowieczorne przygotowania do nocnego spoczynku były mi przykre, podkopały niemal moje panowanie nad sobą i mnie, który skądinąd zawsze umiałem zachować twarz, narzucały ów zdradziecki rumieniec podlotków i udręczonych młodzieńców. Oskar przyznaje: za każdym razem, kiedy Maria własnoręcznie rozbierała mnie, stawiała w cynkowej wannie i posługując się myjką, szczotką i mydłem szorowała i pucowała moją skórę, aż zszedł z niej kurz całego dnia bębnisty, za każdym razem więc, kiedy uświadamiałem sobie, że ja, szesnastolatek, stoję goły, bez żadnych tajemnic, przed niemal siedemnastoletnią dziewczyną, rumieniłem się mocno i na długo.
Ale Maria jakby nie dostrzegała zmiany koloru mojej skóry. Czyżby myślała, że myjka i szczotka tak mnie rozpalały? Czyżby mówiła sobie, że to higiena tak rozgrzała Oskara? A może Maria była na tyle wstydliwa i taktowna, że choć przejrzała moje cowieczorne rumieńce, nie zwracała na nie uwagi?
Do dziś trapią mnie te raptowne, nie dające się w żaden sposób ukryć, trwające często pięć minut i dłużej wypieki. Podobnie jak mojemu dziadkowi, podpalaczowi Koljaiczkowi, który czerwieniał jak żagwie, gdy tylko padło słówko „zapałki”, krew występuje mi na twarz, gdy tylko ktoś, kogo nawet nie muszę znać, opowiada w mojej obecności o małych dzieciach, które co wieczór myje się w wannie myjką i szczotką. Oskar wygląda wtedy jak Indianin; otoczenie już się uśmiecha, nazywa mnie dziwakiem, nawet zboczeńcem; cóż bowiem może to znaczyć dla mojego otoczenia, kiedy małe dzieci namydla się i szoruje, kiedy dotyka się myjką najbardziej wstydliwych miejsc.
Maria natomiast, dziecko natury, pozwalała sobie w mojej obecności, nie krępując się wcale, na najśmielsze rzeczy. I tak za każdym razem, gdy miała umyć podłogę w bawialni, zdejmowała od ud poczynając, owe pończochy, które podarował jej Matzerath, a których chciała oszczędzić. Którejś soboty po zamknięciu sklepu - Matzerath załatwiał coś w dzielnicowym biurze partii, byliśmy sami - Maria zrzuciła spódnicę i bluzkę, w ubogiej, ale czystej halce stanęła koło mnie przy stole w bawialni i zaczęła czyścić benzyną kilka plam na spódnicy i bluzce ze sztucznego jedwabiu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz