niedziela, 3 sierpnia 2008

Jakkolwiek piękne były te ostatnie minuty przed zgaszeniem światła - z czasem czyniąc lekką aluzję zamieniałem „Ojcze nasz” i „Jezu, dla ciebie żyję” w „Bądź pozdrowiona, gwiazdo morska” i „Kocham cię, Mario” - cowieczorne przygotowania do nocnego spoczynku były mi przykre, podkopały niemal moje panowanie nad sobą i mnie, który skądinąd zawsze umiałem zachować twarz, narzucały ów zdra­dziecki rumieniec podlotków i udręczonych młodzieńców. Oskar przy­znaje: za każdym razem, kiedy Maria własnoręcznie rozbierała mnie, stawiała w cynkowej wannie i posługując się myjką, szczotką i my­dłem szorowała i pucowała moją skórę, aż zszedł z niej kurz całego dnia bębnisty, za każdym razem więc, kiedy uświadamiałem sobie, że ja, szesnastolatek, stoję goły, bez żadnych tajemnic, przed niemal siedemnastoletnią dziewczyną, rumieniłem się mocno i na długo.
Ale Maria jakby nie dostrzegała zmiany koloru mojej skóry. Czyż­by myślała, że myjka i szczotka tak mnie rozpalały? Czyżby mówiła sobie, że to higiena tak rozgrzała Oskara? A może Maria była na tyle wstydliwa i taktowna, że choć przejrzała moje cowieczorne rumień­ce, nie zwracała na nie uwagi?
Do dziś trapią mnie te raptowne, nie dające się w żaden sposób ukryć, trwające często pięć minut i dłużej wypieki. Podobnie jak mojemu dziadkowi, podpalaczowi Koljaiczkowi, który czerwieniał jak żagwie, gdy tylko padło słówko „zapałki”, krew występuje mi na twarz, gdy tylko ktoś, kogo nawet nie muszę znać, opowiada w mojej obecności o małych dzieciach, które co wieczór myje się w wannie myjką i szczotką. Oskar wygląda wtedy jak Indianin; otoczenie już się uśmiecha, nazywa mnie dziwakiem, nawet zboczeńcem; cóż bo­wiem może to znaczyć dla mojego otoczenia, kiedy małe dzieci namydla się i szoruje, kiedy dotyka się myjką najbardziej wstydliwych miejsc.
Maria natomiast, dziecko natury, pozwalała sobie w mojej obec­ności, nie krępując się wcale, na najśmielsze rzeczy. I tak za każdym razem, gdy miała umyć podłogę w bawialni, zdejmowała od ud po­czynając, owe pończochy, które podarował jej Matzerath, a których chciała oszczędzić. Którejś soboty po zamknięciu sklepu - Matze­rath załatwiał coś w dzielnicowym biurze partii, byliśmy sami - Ma­ria zrzuciła spódnicę i bluzkę, w ubogiej, ale czystej halce stanęła koło mnie przy stole w bawialni i zaczęła czyścić benzyną kilka plam na spódnicy i bluzce ze sztucznego jedwabiu.

Brak komentarzy: