Podobnie jak głowa Marii, którą można by objąć jedną ręką, ukazywała pełne policzki, wyraziste kości policzkowe, z rozmachem wykrojone oczy po obu stronach płaskiego, prawie niedostrzegalnego nosa, tak jej ciało, raczej niskiego niż średniego wzrostu, miało trochę za szerokie ramiona, wyrastające już spod pach pełne piersi i odpowiadające miednicy obfite siedzenie, które z kolei spoczywało na zbyt szczupłych, lecz mocnych nogach, pozostawiających szczelinę poniżej sromu.
Maria miała chyba odrobinę iksowate nogi. Poza tym jej wiecznie zaczerwienione dłonie, w przeciwieństwie do dojrzałej i w końcu proporcjonalnej figury, wydawały mi się dziecinne, a palce kiełbaskowate. Tych dziecinnych rączek do dziś nie udało się jej wyprzeć. Natomiast jej stopy, które męczyły się wtedy w niezgrabnych sporto-półbutach, nieco później w nieodpowiednich dla niej, staromodnie eleganckich pantoflach mojej biednej mamy, mimo tego niezdrowego obuwia z drugiej ręki pozbyły się stopniowo dziecinnej czerwieni i śmieszności i przystosowały się do nowoczesnych fasonów pantofli produkcji zachodnioniemieckiej, a nawet włoskiej.
Maria mówiła niewiele, chętnie za to śpiewała przy zmywaniu naczyń albo nasypywaniu cukru do niebieskich funtowych i pótfuntowych torebek. Po zamknięciu sklepu, kiedy Matzerath siedział nad rachunkami, w niedziele i w ogóle, ilekroć pozwalała sobie na pół godzinki wytchnienia, Maria sięgała po organki, które jej podarował brat Fritz, gdy został powołany do wojska i wyjechał do Bożego Pola Wielkiego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz